niedziela, 10 kwietnia 2016

Służę pomocą, jeśli panienka potrzebuje eksportu, czyli Krwawy Rytuał 1/?

Witamy!
Dziś, tak jak to było zapowiedziane, zmierzymy się z wyjątkowo ciężkostrawnym opkiem w klimatach fantasy. Będzie dość klasycznie – najwspanialsza Mary Sue, która popisuje się koncertowym idiotyzmem, boCHaterowie, którym wyssało motywy działań i mózgi, miejscami bardzo dziwna składnia i gramatyka oraz Tajemicze Bórwieco. Nie było łatwo nam przez to przebrnąć, ale mamy nadzieję, że z naszą pomocą chociaż Wam będzie trochę lżej. AŁtorką analizowanego opka jest Khaari Virta.
Link: http://krwawy-rytual.blogspot.com/
Analizują: Red i Arkanistka


Prolog
Chłopiec już nigdy więcej nie płakał i nigdy nie zapomniał tego, czego się nauczył:
że kochać, to niszczyć i że być kochanym, to znaczy zostać zniszczonym.
~ Jace, Miasto Kości

Spodziewajcie się cytatu totalnie nie związanego z treścią przed prawie każdym rozdziałem...

Hmm, a wszystkie te cytaty są takie, khy, khy, głębokie? Bo zastanawiam się, czy nie pójść po strój do pływania... 

Prolog


    Młoda kobieta stała nad utworzonym ze średniej wielkości gładkich kamieni grobem, spoglądając ze smutkiem na ciężką tablicę z wygrawerowanym napisem:

Może się czepiam, ale nie pasuje mi ten "utworzony z gładkich kamieni grób". Grób jest miejscem pochówku i powinien być wykopany w ziemi albo np. wykuty w skale, a z takich kamieni mógłby ewentualnie być nagrobek. Ech, Red i jej pogrzebowe "Trudne Sprawy". 

Eric Nakkasa
zmarł 03.09.1189r. Ery światła i mroku
Niech Jego dusza zasiądzie u boku Mrocznej Pani

Zapamiętajcie sobie dobrze ten napis. Zdążycie zapomnieć o nim po prawie 30 rozdziałach.

    Po trójkątnej twarzy ciemnowłosej spłynęła słona łza,

Pierwsza samotna łza odhaczona.

Tja, i do tego klasycznie "ciemnowłosa". Mamy combo. 

 a zaraz po niej znikąd pojawiły się kolejne, tworząc dwie smugi przypominające strumienie wody.

W tym opku aŁtorka wiele razy będzie używała słowa smugi w kontekście "śladów". Duuuużo razy.

Kolejna kandydatka na osobę, którą przedstawia ten gif? 
Źródło 


Małe kropelki spadały na srebrzyste skały, wydając głuchy odgłos, który wydawał się być niezmiernie głośny wśród ciszy i pustce powietrza.

"I w pustce powietrza" bądź "i pustki powietrza", aŁtorko.

Moment, te małe kropelki to łzy, tak? Wprawdzie ja nie żyję w niesamowitym świecie tego opka, ale i tak jestem pewna, że łzy nie wydają głuchych dźwięków. I nieważne, czy spadają na poduszkę, czy na sernik, czy na skałę. Nawet srebrzystą. 
W ogóle ten bełkot poŁetycki jest cudnej urody, wydrukuję to i powieszę na pełnej pustki i melancholii brudnej ścianie (no co, muszę się dostosować poziomem). 

    To była już czwarta rocznica śmierci narzeczonego kobiety. Za każdym razem obiecywała sobie, że się zemści, jednak do tej pory nie dała rady nic zrobić. Była bezsilna. Trenowała miesiącami, zdobywała wiedzę, szkoliła się pod okiem mistrzów, ale nadal nie potrafiła pokonać prawdopodobnie najpotężniejszej istoty świata. Spoglądała ze łzami na nagrobek, wspominając szczęśliwe chwile spędzone z najważniejszym w swym życiu mężczyzną. Nawet niemalże widziała go wychodzącego spomiędzy bujnych krzewów z szerokim, tym pogodnym uśmiechem, za który go pokochała.

To zdanie powinno brzmieć "Z tym szerokim, pogodnym uśmiechem, za który go pokochała." Mistrz Yoda greatly approves.

Buu, nie ocenia się ludzi po samym uśmiechu, w ten sposób boCHaterka mogła pokochać np. morderczego psychopatę. 

   Mówili: "znajdziesz sobie innego". Nie znalazła. "Zapomnisz o nim". Nie zapomniała. "Żyj dalej". Nie mogła żyć. Ale umierać - także nie. Nie, póki przelana krew nie zostanie opłacona krwią winowajcy.

Czy spoilerem będzie, jeśli powiem, że tak czy siak pojawi się jej nowy Tró Loff?

Nie. To będzie raczej oczywistość, w końcu jesteśmy w opku. 
I serio, po śmierci ukochanego boCHaterki jacyś nieokreśleni "oni" mówili jej, że znajdzie sobie innego? Delikatność level miljart, ómarłam. I to "zapomnisz o nim", też trafili z tym pocieszeniem jak kulą w płot, jasne, logiczne, gdy umiera ci bliska osoba, chcesz o niej jak najszybciej zapomnieć, rzeczywiście. 

   Ale Eric już dawno nie żył i z tym należało się w końcu pogodzić. W końcu przestać przypominać sobie o nim w każdej chwili. Żeby nie myśleć już o nim, gdy patrzy się na broń, dom, innych ludzi trochę do niego podobnych. Niestety, bolesne wspomnienia jednak zakorzeniają się głęboko w pamięci i nigdy nie chcą odejść. Szatynka, wziąwszy leżący na ziemi bukiet czerwonych i białych kwiatów związanych aksamitną, żałobną wstążką, wstała i położyła go na kamieniach, tuż pod płytą z napisem, mówiąc cicho:
    - On zapłaci za swoje, kochanie...
    Głos kobiety nagle załamał się; nie była w stanie dokończyć swojej wypowiedzi. Kolejna fala piekących łez żalu i bólu napłynęła do jej oczu. Szatynka przymknęła powieki i nagle twarz o ostrych rysach ogarnął grymas niekontrolowanej wściekłości.
    Zapłacisz za to, gnido.

Zostawiłam ten fragment, żeby pokazać, że aŁtorka potrafi w miarę składnie pisać i w ogóle, ale jest wiele rzeczy, których nie zrobiła, a które powinna zrobić. Jedyne, czego się czepiam, to to, że ciemnowłosa =/= szatynka.

Ja tylko sobie śmiechłam, bo określenie "najpotężniejszej istoty świata" gnidą jest jakieś takie... Urocze? 

Rozdział I

Jeśli nie rozumiesz przyczyny, dla której coś się dzieje, zadaj sobie pytanie: co z tego może wyniknąć, a przede wszystkim - kto na tym skorzysta?
~ Halt.  "Zwiadowcy, Księga 2: Płonący most" -  John Flanagan


Rozdział I

AŁtorko, nie musisz mi przypominać, że to rozdział pierwszy. Przeczytałam to już parę linijek temu...


    W szklanej, przezroczystej fiolce coś zabulgotało i buchnęło drobnym, żywym ogniem.
    Wysoki mężczyzna zmarszczył brwi, po czym z precyzją zamieszał płyn dwa razy w lewą stronę i raz w prawą. Rzadka ciecz zmieniła swoją barwę z jasnoczerwonej do szkarłatnej i wydostała się z niej kolorowa para zakrywająca na chwilę twarz maga, który znał się również na warzeniu mikstur. Uniósł buteleczkę do góry i przyjrzał się jej w świetle wschodzącego słońca. Z prawie niezauważalnym uśmiechem na cienkich ustach przelał płyn do podręcznego kubka, starając się nie wylać ani jednej drogocennej kropelki. Podszedł do bezwładnej kobiety i wlał ciecz do lekko rozwartych warg.

W tym momencie opko powinno się zakończyć, bo główna bohaterka właśnie utopiła by się w tej cieczy. Nigdy nie należy wlewać nieprzytomnej osobie płynu do ust, bo może to grozić śmiercią przez udławienie.

Janusz leczenia, psia jego mać. Jestem tylko humanem po mat-infie, ale to jest taka podstawa, że nawet ja to wiem, na litość boską!

Nie widząc żadnej reakcji, zmarszczył z niezadowoleniem brwi i odstawił pusty kubek na drewniany stół. Wyciągnął drugą fiolkę i prędko zaczął tworzyć kolejny eliksir, o wiele bardziej skomplikowany od poprzedniego.

No, fakt, powinna zacząć charczeć i się dusić. Chyba że chodzi o jakąś inną reakcję.

* * *

[Nasza boCHaterka budzi się, nad nią stoi jakiś typ w szacie. Gadają sobie, okazuje się, że ona nic nie pamięta i ma na imię Yashima, na co on, że to dobrze, że nie pamięta. Wycięłam, bo długie i niewiele wnosi.]

    Mag mruknął kilka słów pod nosem i pozwolił, by smukła kobieta usiadła na twardym krześle.

Ależ on delikatny, dziewczyna jest ranna, osłabiona, a ten ją na twardym krześle sadza. Pff. 

Pochyliła się i ukryła twarz w pokaleczonych dłoniach. Gdy je opuściła, dostrzegła przed sobą niezbyt ozdobione lustro. Ze szkła zerkała na nią około dwudziestopięcioletnia, jasna blondynka o piwnych oczach. Wyraźnie zaznaczone brązowe brwi nie zgadzały się z kolorem krótkich, podkreślających ostre rysy twarzy włosów.

Red, kojarzy ci się to z kimś?

Tak, z Danką Targaryen.


Źródło

No i znowu ten motyw boCHaterki, która nie poznaje samej siebie w lustrze, to taaakie oryginalne. Tzn. ok, ona straciła pamięć i fokle, no ale i tak... To ty patrzysz w lustro, więc widzisz siebie, a nie jakąś randomową blondynkę, logiczne. 


Wysokie kości policzkowe nadawały drapieżności obliczu kobiety. Bladą, gładką cerę nie pokrywał żaden brud, lecz kilka szpecących, małych ranek.

Ranki... Hmm, jakoś mi tu lepiej pasowałyby blizny, ale najwyraźniej aŁtorce nie przyszło to do głowy.

A ja zazdroszczę deklinacji, która najwyraźniej spakowała manatki i wyjechała na Majorkę, bo z "nie pokrywał" powinien łączyć się dopełniacz (bladej cery), a nie biernik. 

 Yashima uniosła nieco szyję i przyjrzała się długiej, odkażonej ranie biegnącej od podbródka aż po obojczyk. Podarte, szerokie, czarne spodnie przykrywała długa, bawełniana tunika wyglądająca na męską. Co mi się stało?, przebiegło kobiecie przez myśl. Niemalże natychmiast zadała dręczące ją pytanie magowi. Ten jednak tylko wzruszył lekceważąco ramionami, najwyraźniej starając się zbyć pytanie.

Tyle powtórzeń. No i zapis myśli wygląda po prostu paskudnie i nieczytelnie.

    - Skądże mam to wiedzieć? Przyniósł mnie do ciebie jakiś młodzieniec, może parę lat starszy od ciebie. Powiedział mi tylko, jak masz na imię, to wszystko – odpowiedział zwięźle, po raz kolejny wzruszając ramionami. Zdawał się wręcz odrzec jak najkrócej, by tylko czym prędzej zbyć pytanie i skupić się na innych rzeczach.

Imiesłów = robisz to źle.

O co w ogóle chodzi w ostatnim zdaniu, mój zmęczony mózg nie rozumie. Po co ta akcja z imiesłowem, odrzekł, to odrzekł, na chuj drążyć temat. 

    Kobieta spojrzała na opaloną cerę z widocznymi zmarszczkami. Długie, brązowe włosy z pierwszymi oznakami siwizny łagodziły dość ostre rysy twarzy, a ciemna broda przeplatana  srebrzystymi pasmami podkreślała prostokątny podbródek. Niebieskie oczy spoglądały łagodnie, ale głęboko w nich kryło się coś zupełnie innego, ledwie dostrzegalnego – zdenerwowanie, wątpliwość, a nawet lekkie przestraszenie.

Ach, te priorytety... Budzisz się w nieznanym miejscu, po krótkiej rozmowie z gospodarzem pierwszą rzeczą, na którą zwracasz uwagę jest jego wygląd.

To "przestraszenie" jakoś kulawo brzmi. "Strach" byłby tu moim zdaniem bardziej na miejscu, tym bardziej, że mag ma do czynienia z boCHaterką opka. 

    Westchnęła cicho.
    - Pamiętasz może coś? Cokolwiek? Może kim byli twoi rodzice? - spytał, siadając obok niej.
    Zamknęła oczy i zmarszczyła wyraziste brwi, starając się skupić. Przed oczami miała tylko wielką, czarną otchłań. Poddała się po kilku próbach – nawet przypominanie stawało się uciążliwe i bolesne. Niezrażony porażką mag spytał o jakiekolwiek wydarzenie z przeszłości.
    - Nic nie pamiętam, naprawdę – odpowiedziała ze zrezygnowaniem, opuszczając głowę i jednocześnie kręcąc bujną czupryną jasnych włosów.
    - A może coś z czarów? Albo ze sztuk walki?
    Nagle zmarszczyła brwi.
    - Chwileczkę – powiedziała, wysilając umysł. Zdawało jej się, że miała jakieś przebłyski. - Karr'tza.

Trzymajcie się czegoś, bo zaraz dowiemy się, z jakiego języka pochodzi to cudne słowo. Nie, nie jest to ani język orków, ani krasnoludzki.

Ja już wiem, jaki to jest, ale że mi to wybitnie nie pasuje, to proponuję cymbalski. 

    Mag otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Teraz niczego nie ukrywał; kobieta dostrzegła na początku jego zdziwienie, które teraz całkowicie ustąpiło miejsca strachu i zdenerwowaniu, widocznemu już na samym początku rozmowy.

Teraz to już pewne, deklinacja obija się na Majorce, a my się męczymy. Ustąpiło miejsca strachowi, celownik się kłania, aŁtorko, nie odrzucaj go, bo będzie nam tu płakał w kąciku.

    - Coś nie tak? - spytała Yashima, spoglądając ze zmartwieniem na skonfundowanego mężczyznę.
    - To czarnoksięski czar – rzekł dziwnym tonem głosu, w którym mieszanina emocji sprawiała, że żadnej z nich nie dało się dokładnie wyczuć. - Skąd to znasz?
    Wzruszyła ramionami.
    - Nie wiem – odpowiedziała szczerze. - Przypomniałam sobie tylko takie słowo. Co ono oznacza? I jak działa to zaklęcie?
    - Nigdy go nie używaj – ostrzegł ją. - Nie znam znaczenia, to słowo chyba pochodzi z języka elfów. Widziałem kiedyś, jak czarnoksiężnik je rzucał. Od tego pojawia się wielka powłoka otaczająca czarownika, która potem rozrasta się i pochłania każdego, kto stoi w okolicy. Niebezpieczne zaklęcie.
    - Co masz na myśli, mówiąc „pochłania”? - mimo iż domyślała się tego, wolała spytać dla upewnienia. Odpowiedź okazała się jej doskonale znana.
    - Zabija – odparł. - Albo spala. Ciało zmienia się w proch.

Pierwsza rzecz: niech ręce podniosą wszyscy ci, którzy nie czytali wcześniej tego opka, a którzy wpadli na to, że chodzi o język elfów. Druga rzecz: Jeśli ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, kto jest naczelną Mary Sue tego opka, zostały one rozwiane. I nie, nie jest to Ravkos :)

Ja nadal upieram się przy cymbalskim. No i wow, boCHaterka taka potężna, wow, tajemnicza przeszłość, wow zaklęcie takie straszne, wow. 

    Nagle coś na zewnątrz zaszeleściło. Zaraz po tym ciężkie kroki jakiejś osoby stały się wyraźnie słyszalne – zdawały się przenikać ściany i jednocześnie odbijać się ze zdwojoną siłą. Szatyn rozejrzał się błyskawicznie po całym pomieszczeniu, szukając czegoś zawzięcie wzrokiem.

Szatyn. XD Nigdy nie przestanie mnie to bawić, a zwłaszcza tutaj, określenie tego maga szatynem jest takie zabawne.
Nie czytałam całego opka, więc nie wiem jeszcze, kim jest ta osoba od ciężkich kroków, ale po szeleszczeniu zgaduję, że to jakaś wielka reklamówka. Wielka i krocząca reklamówka. 

    - Musisz się schować – oznajmił prawie niesłyszalnym szeptem. - W tamtym pokoju jest łóżko. Schowaj się pod koc i nie ruszaj się. Gdy ktoś czasem chciałby tam wejść, powiem, że... - tutaj zastanowił się przez chwilę - … że tam śpi jakiś krasnolud. Tylko skul się, bo one są niskie i szerokie. Szybko! - pospieszył ją, słysząc, jak ktoś głośno otwiera drzwi.

Dosyć ciekawy sposób na zakamuflowanie się. Ciekawe, kto w to uwierzy?

Ahaha, ten plan jest tak genialny, jak sposób mojego dawnego kolegi z przedszkola na uniknięcie leżakowania, czyli schowanie się za zabawkowym parawanem, wiecie, takim jak u lekarza. 
I jeszcze mam pytanie, co za "one" są niskie i szerokie? Domyślam się, że chodzi o Krasnoludy, ale tekst został napisany tak, że nie bardzo to z niego wynika. 

    Kobieta pospiesznie pokuśtykała do wskazanego miejsca i schowała się pod grubym, ciepłym, lecz szorstkim materiałem. Serce biło tak mocno, że ledwo słyszała, co się dzieje w pomieszczeniu obok. Dopiero po kilku długich chwilach, które wydawały się trwać wiecznie, uspokoiła się trochę i była w stanie wychwycić większość słów. Z każdym kolejnym coraz bardziej marszczyła czoło ze zdziwienia wymieszanego ze złością.

Mój Borze, aŁtorko, skąd ta nienawiść w twojej boCHaterce. Czyżby pierwsze przejawy pojawienia się Imperatywu Bo Tak?

    - Był u ciebie Kashar – oznajmił nieznajomy bas.

Źródło 
Praszam, nie mogłam się powstrzymać. :(

    - Owszem – poparł go ostrożnie Ravkos.
    - Czego znowu od ciebie chciał? - burknął niemiłym tonem mężczyzna.
    - Przyniósł mi kolejnego rannego. Przecież sam chciałeś, żebym opatrzył twoich żołnierzy.
    - Mówiłeś, że już wszystkich uleczyłeś – zauważył podejrzliwie głos.
    - Najwyraźniej ktoś się gdzieś zagubił – powiedział niewinnie Ravkos, ale Yashima obawiała się, że to dobrze brzmiące kłamstwo może jednak wyjść na jaw.

Khy, khy, w którym miejscu to kłamstwo dobrze brzmiało?

W miejscu, gdzie padło słowo "gdzieś". Bo właśnie tam zaczynam mieć niezwykłe przygody boCHaterów. 

    - Przeklęty Kashar, niech no ja go tylko dorwę – warknął ciszej nieznajomy mężczyzna. - A gdzie jest ten mój żołnierz?
    - W pokoju obok. - Tym razem w jego głosie wyraźnie dało się usłyszeć obawę. Mimo że trwało to tylko ułamek chwili - tak jak przeczuwała Yashima, nieznajomy natychmiast to wychwycił.
    - Czy ty czasem czegoś nie ukrywasz, Ravkosie? - spytał podejrzliwie. - Zaraz go zobaczę.

Pierdzielę, jak tak to czytam, to widzę, że ten mag jest nie tylko Januszem leczenia, ale też Januszem konspiracji. Przez całą rozmowę z tym "nieznajomym" robi wszystko, żeby sprawa się wydała. No i gdzie ten kit o śpiącym krasnoludzie? Tak bardzo na to czekałam. :(

    Kobieta usłyszała, jak zbliża się do pomieszczenia, w którym przebywała. Wiedziała, że jeśli ją zobaczy, może pożegnać się z życiem – to samo dotyczyło szatyna. Obydwoje mogli umrzeć z jej winy. Wzięła głęboki oddech i z zamkniętymi oczami wyczekiwała nieznajomego. Serce biło jak oszalałe – miała wrażenie, że każdy, nawet w pokoju obok, jest w stanie usłyszeć przyspieszony puls.

A umrą, bo? Nie no, teoretycznie aŁtorka (TEORETYCZNIE, podkreślam) wytłumaczyła, co mogło być powodem ich śmierci, tylko problem polega na tym, że skoro Yashima straciła pamięć, to skąd, do murwy nędzy wie, że czeka ją śmierć za to, że się ukrywa?

    Drzwi otworzyły się. Powolnym, ciężkim krokiem ktoś podchodził do łóżka. Nagle poczuła, jak nieznajomy kładzie potężną rękę na kocu, dokładnie w tym miejscu, gdzie znajdowało się jej ramię. W ostatniej chwili powstrzymała okrzyk przerażenia, wkładając zaciśniętą pięść w szczękę.

W usta brzmiałoby lepiej, aŁtorko. W kość naprawdę trudno coś wsadzić.

    - Zabierz dłoń – rozkazał ze złością Ravkos. - Obudzisz go.
    - No to co? - burknął bas.
    - To mój pacjent. Gdy go leczyłem, był w okropnym stanie – nie tylko fizycznym. Dopiero godzinę temu położył się spać, więc nie budź go.
    - Nie rozkazuj mi – warknął rozeźlony nieznajomy.
    - Martosie – powiedział zirytowanym, ale zdecydowanym głosem Ravkos. - To twój żołnierz. Zostaw go, jeśli chcesz, by żył.

Zabrzmiało to poniekąd tak, jakby Ravkos właśnie groził Martosowi, że otruje tego żołnierza, jeśli ten nadal będzie go sprawdzał. AŁtorko!

    Dłoń leżąca na ramieniu dziewczyny zacisnęła się w pięść, opierając się ciężko.
    - Na Alezorta! Obyś ginął w jego otchłani – przeklął bas. - Jeśli to naprawdę mój żołnierz, poznam go. Jutro go zobaczę, więc ani waż się go stąd wyprowadzać.

Gdyby Martos był mądry, to by się uparł, że chce zobaczyć "żołnierza" dzisiaj. Mógłby powiedzieć, że to nie problem, żeby odkryć komuś twarz, nie budząc go, po czym rzeczywiście to zrobić. 

    - Spokojnie. Mój pacjent nie jest w stanie chodzić, a co dopiero uciekać – odparł Ravkos głosem całkiem poważnym, ale dało wyczuć się odrobinę głęboko skrywanej kpiny.
    - Do zobaczenia jutro, alchemiku – burknął, ale w przeciwieństwie do mężczyzny, z nieukrywaną drwiną. - Pieprzeni magowie, wszyscy siebie warci – warczał pod nosem, wychodząc z pomieszczenia.

Tu z kolei to "Do zobaczenia" totalnie nie pasuje do reszty wypowiedzi, co nadaje temu dialogowi dziwnie śmieszny wydźwięk.

Nie zapowietrz się, Martosie. Olaboga, ci magowie, jacy oni źli, pójdą do piekła, motyla noga, niech ich dunder świśnie. 

    Ravkos nie poruszył się przez dłuższą chwilę. Dopiero po jakimś czasie powiedział cicho:
    - Możesz wyjść.
    Kobieta odsunęła koc i zeskoczyła z wysokiego łóżka, dotykając nagimi stopami zimnej, kamiennej posadzki.
    - Kto to był? - spytała, poprawiając swoją długą tunikę.
    - Martos – mruknął z nieskrywaną niechęcią. - Jeden ze strażników. Nienawidzi ludzi, a sam jest hybrydą – jego ojciec był krasnoludem, a matka człowiekiem. Rodzicielka opuściła go kilka miesięcy po urodzeniu, bo znalazła sobie innego (syna, faceta? AŁtorko, precyzuj to lepiej) . Chyba właśnie przez to nienawidzi całej naszej rasy. Zresztą... Elfów też nie lubi. On chyba nikogo nie znosi. No, prawie – poprawił się.
    - Podobnie jak każdy krasnolud – zauważyła.

That's racist! :V

- Gdzie my jesteśmy?
    - W Syklfadzie, jednym z mniejszych miast leżących na pograniczu z Verakkirą. Mieszkają tu same krasnoludy, ludzi jest bardzo mało. W dodatku nie są tutaj za dobrze traktowani, nigdy nie wiadomo, za co strażnicy cię zgarną. A potem, wiadomo, zawiśniesz na sznurze nawet za niewinność.

Oj tam, oj tam, jak to się mówi, dajcie mi człowieka, a paragraf sam się znajdzie. 

- Westchnął. - Krasnoludy po prostu nienawidzą ludzi. Ja żyję tutaj tylko dlatego, że uzdrawiam pobratymców Martosa. Gdyby nie to, już dawno wąchałbym kwiatki od spodu. W sumie... ciekawe, jak one pachną, ale jednak nie chcę jeszcze tego wiedzieć. - Spojrzał na nią uważnie, z namysłem. - Nie jesteś tu bezpieczna. Musisz uciekać.

Tu zatrzymam się na trochę dłużej. Z jednego, ale za to niezmiernie ważnego powodu. Otóż jest w tymże fragmencie wspomniana nienawiść krasnoludów do ludzi i elfów. Tylko... Skąd ona się wzięła, pewnie spytacie. Osobiście przez całe trzydzieści rozdziałów z prologiem i epilogiem zadawałam sobie to pytanie i nie otrzymałam na nie odpowiedzi od AŁtorki. Jedyne, na co można liczyć, to mgliste wspomnienie tego, że ludzie coś zrobili w przeszłości krasnoludom. I tyle. Dlatego tutaj mamy ponownie do czynienia z Imperatywem Bo Tak. A można przecież napisać cokolwiek o jakiejś wojnie pomiędzy ludami, jakimś obelżywym zachowaniu kogoś względem całej rasy, co poskutkowało pojawieniem się tej nienawiści. Ale nie, bo po co?

    - Jak? - spytała bezradna, wiedząc, że nie znając tego miejsca, o ucieczce może jedynie pomarzyć.

Ja tam się nie znam, ale na początek możesz spróbować uciekać szybko i daleko. 

    - Dam ci mapę. Wyprowadzę przed miasto konia z pakunkami. Uciekniesz jak najdalej stąd, najlepiej w głąb państwa. Proponuję iść do stolicy, tam powinno być bezpiecznie, tylko że dojazd będzie trwał około miesiąc. Podróżuj nocą, dzień jest zbyt niebezpieczny – wyjaśnił jej szybko. - Dopiero gdy znajdziesz się kawał drogi stąd, możesz jeździć jak chcesz.
    - Mam to zrobić teraz?! - spytała z niemałym zaskoczeniem; wizja nagłej ucieczki nie wyglądała zachęcająco.

Nie, poczekaj, aż tamten Marceli, czy jak mu tam było, wróci i cię zje. 

    - Nie, oczywiście, że nie – odrzekł trochę zdezorientowany, marszcząc nieco brwi. - Najpierw musisz się porządnie wyspać. Nie chcę, byś zemdlała podczas ucieczki. Obudzę cię po północy, gdy większość krasnoludów już mocno śpi. Przed wyjściem wyjaśnię ci pokrótce wszystko. Zrozumiałaś?
    - Tak – przytaknęła, kiwając głową.
    - No, dobrze – uciął szybko. - Śpij. Mam jeszcze wiele do zrobienia.

Wiecie co? Lubię Ravkosa. Gdybym to ja pisała to opko, to pewnie nasza hirołina wylądowałaby już dawno dzięki niemu w ciemnej dupie. On naprawdę się nadaje na czarny charakter.

* * *

[Yashima ma sen, w którym rozwścieczony tłum chce ją spalić na stosie. Wycięłam większość, poza jednym zdaniem cudnej urody.]

    Szorstka, kująca lina boleśnie wżynała się w nadgarstki, kalecząc delikatną skórę.

Lina kowalska +10 do kucia w nadgarstki.

[Na szczęście zostaje uratowana przez jakąś białą postać. Gandalfie, chyba nie mieszałeś się do tego?]

    - Obudź się – powiedział i poczuła, jak ktoś mocno szturchnął jej ramię. Jednak... to nie był duch.

Zważywszy na to, że duchy nie są bytami materialnymi, jakoś mnie nie dziwi, że nie szturchnął jej jeden z tych osobników. 

    - Nie chcę umierać – wyszeptała cicho i pokręciła głową.
    - Obudź się, do cholery – powtórzył i tym razem silnie oberwała w ramię.
    - Aua! To bolało! - rzekła rozzłoszczona, otwierając oczy i spoglądając na Ravkosa. Ten patrzył na nią z niejakim zdziwieniem.

"Zdziwienie" to w tym wypadku eufemizm od "pierdzielę, kogo ja przyjąłem pod swój dach". 

    - Dziwne rzeczy wygadywałaś przez sen – stwierdził beznamiętnie, unosząc brwi. - Nie czas jednak na rozmowy na tak błahy temat. Wstawaj, nadeszła północ.
    Błyskawicznie podniosła się z łóżka, zupełnie jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą.
    - Włóż to i ten płaszcz – rzekł pospiesznie, wskazując na lekkie, skórzane półbuty i czarne ubranie. W ciągu ułamku chwili była gotowa.
    Mężczyzna wręczył jej mały sztylet i dwa długie, jednoręczne miecze, które przymocowała do pasa.

Ułamek chwili jest jeszcze mnie zdefiniowany niż sama chwila. Ale bardziej rozśmiesza mnie założenie, że nasza boCHaterka po utracie pamięci będzie w stanie walczyć dwoma mieczami. To jest cholernie trudne.

Toż on pewnie wie, że to Marysia, a one przecież fszystko potrafiom!!! AŁtorka za to nie potrafi się zdecydować. Mówimy albo "w ciągu chwili", albo "w ułamku sekundy". A jeśli chodziło jej o jakąś dziwną hybrydę, to też jej nie wyszło, bo powinno być "w ciągu ułamka chwili", ale to i tak ma tyle sensu, co próba ugotowania rosołu z gumowej kaczuszki. 

    - Oto mapa – powiedział prędko, niemalże rzucając niedbale spory kawałek papieru. - Jesteś dość niedaleko wyjścia, bo mieszkam przy murach obronnych. Jak wyjdziesz z domu, skręć w lewo. Trzymaj się blisko ściany, strażnicy rzadko zwracają na nią uwagę. Jeśli kogoś zobaczysz, masz dwie opcje: bardziej bezpieczną, czyli zatrzymać się, okryć peleryną i stać w cieniu, póki dana osoba nie przejdzie lub zasłonić się ubraniem i powolnie skradać się tuż przy murze.

Przepraszam, że się wtrącam, panie czarodzieju, ale jak ona ma się niby skradać? Wrr, proszę wbić sobie do głowy: wolno albo powoli, powolnie to ty możesz najwyżej zdobywać paskudny świat błędów. 

 Aha, na mapie masz teren całego państwa sprzed pięćdziesięciu lat, bo nie udało mi się znaleźć nowszej, bardziej szczegółowej.

Hahahaha, a jeśli przez te pięćdziesiąt lat coś się zmieniło, to się nie martw, najwyżej pojedziesz drogą, która nie istnieje od jakiegoś czasu. 

Szlaki, które tutaj pozaznaczano, są często używanie (oj, nie), więc możesz nimi jeździć, ale radzę uważać, bo ostatnio coraz częściej spotyka się bandytów. To wszystko. Już, uciekaj stąd - spojrzał z niepokojem przez okno, widząc, jak niewysoki strażnik z zapaloną pochodnią w dłoni przechodzi ulicą, rozglądając się dookoła. - Jeszcze tu jesteś? Spiesz się, do cholery!

To jest plan w stylu: "No ale co mogłoby pójść nie tak?"

    - Słuchaj, ja ci dziękuję. Nie wiem, jak się odwdzięczyć... - zaczęła z zakłopotaniem, lecz ten, ignorując słowa, machnął ręką ponaglająco.
    - Uciekaj! Nie ma czasu na podziękowania! Jestem tutaj po to, by pomagać. Kto wie, może kiedyś jeszcze się spotkamy.
    - Na pewno – zapewniła go z delikatnym uśmiechem na ładnej twarzy okalanej jasnymi, prostymi włosami,

I te włosy tak tę ładną (koniecznie!) twarz okalały, okalały, okalały i nie chciały przestać, bo tak im się ją przyjemnie okalało, no bo taka ładna przecież była. Na przyszłość: twarz może być włosami okolona. 

odwróciła się i szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia, zamykając ostrożnie drzwi, by nie narobić zbyt wiele niepotrzebnego hałasu, który z pewnością zwróciłby uwagę patrolujących żołnierzy.
    - Aha, jeszcze jedno – usłyszała, nim wyszła z domu. - Za twoją ucieczkę już nie ponoszę odpowiedzialności, więc jeśli cię złapią, to prawdopodobnie koniec.

Prawda jest taka, że to ostatni raz, kiedy Yashima spotyka Ravkosa. A co do tej ostatniej wypowiedzi... Mówiłam, że Ravkos nadawałby się na złą postać? :)

    Stanęła blisko wejścia do domu, rozglądając się dookoła z niepokojem. Czuła przyspieszone bicie serca. Zdenerwowana, z lekko drżącymi nogami podeszła do murów obronnych i zaczęła skradać się w kierunku wyjścia. Co jakiś czas chowała się za jakimś dużym, liściastym krzakiem, gdy blisko niej zjawiał się niski, potężny krasnolud z długą, siwą brodą, patrolując teren. Po pewnym czasie szła już pewniejszym, spokojniejszym krokiem; miała wyczucie czasu i w odpowiedniej chwili stawała nieruchomo, widząc, że jakiś nieznajomy spoglądał w jej stronę.

Przypomina mi to trochę grę w Thiefa. W tym opku bardzo często pojawiają się wątki jakby żywcem przepisane z jakiejś gry.

    Nagle zatrzymała się przy dużej, drewnianej tablicy z doczepianymi pożółkłymi kartkami. Próbowała je przeczytać, lecz niestety nie znała języka krasnoludów; ich pismo było dość niewyraźnie, z dziwnymi, zawijanymi znakami, niepodobnymi do żadnych liter. Bardziej przypominały jakieś ostre, uproszczone wzory.

Straszne, czyżby krasnoludy posługiwały się hieroglifami lub innym rodzajem pisma obrazkowego?

Ej, to w końcu były te znaki zawijane czy ostre? 

    - Khar'z markazt taz'er syhn woc?! - odezwał się czyjś głos za kobietą.

Jak widać na załączonym obrazku, język elfów w tym opku nie różni się od języka krasnoludów. Oba zostały stworzone metodą "kot + pudełko + klawiatura" i w obu znajdziemy mnóstwo randomowo naciepanych apostrofów. 

    Yashima odwróciła się gwałtownie i wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia, widząc niskiego, krępego stwora w stalowej zbroi oraz hełmie z dziwnymi wzorami, który przyciskał długie, ciemnobrązowe włosy.

Co ona ma do tych krasnoludów, ja np. zawsze byłam za elfami, ale uważam, że i krasnoludom należy się szacunek, a ta tu od stworów je wyzywa. :(

 Z pomarszczonej, opalonej, srogiej twarzy surowo spoglądały na nią jasnozielone oczy istoty. W tej chwili nieznajomy potarmosił siwą brodę potężną dłonią w żelaznej rękawicy.

Serio, jakim cudem nie usłyszała za plecami pobrzękiwania tej zbroi? A ta siwa broda do ciemnobrązowych włosów wygląda dziwnie...

Bo ona tak się skupiła na poprawnym skradaniu się, że słuch jej się wyłączył. Wielozadaniowość nie była jej najlepszą stroną. 

    - Ja pytać się, co ty tutaj robić?! Ty nie wiedzieć, że być cisza nocna?! - powiedział w zrozumiałym dla niej języku, jednak z bardzo twardym akcentem charakterystycznym dla krasnoludów.

Cerseiously, aŁtorko? Myślisz, że tzw. "Kali jeść, Kali pić" idealnie nadaje się do przedstawienia krasnoludzkiego akcentu? Błagam. XD

    - Spokojnie, już się stąd wynoszę – oznajmiła poddenerwowana blondynka, cofając się kilka kroków do tyłu, zbliżając się jednocześnie do bramy wyjściowej. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem i ledwie dostrzegalną drwiną.

Ta drwina jest totalnie nie na miejscu. Ja bym jednak udawała głupią i przepraszała.

Tak raczej. Ale co się dziwisz, jak widać, ona jest jedną z tych, co to "cofają się do tylu", więc... Tyle w temacie! 

    - O nie – odparł strażnik z tajemniczym grymasem. - Ty zostać tu. Ja ciebie wziąć do dowódca. Hazzor wydać na ciebie wyrok. - Te słowa zostały wypowiedziane z tak twardym akcentem, że Yashima ledwie co je zrozumiała.
    - Chyba podziękuję – odpowiedziała, a w jej głosie dało usłyszeć się cichą nutkę kpiny.

Jasne, kpij z niego, niech się wkurzy, a potem będzie płacz, że "mamooooo, a ten źUy stfój mje biiiiiiije... ". 

- Do widzenia! - krzyknęła, gdy stała już blisko wrót i wybiegła szybko z miasta, zostawiając zdezorientowanego krasnoluda w tyle.
    - Ej! Ja rozkazywać ci wracać tu, shar'zac! - zdołała usłyszeć kobieta z jego pożegnalnych wrzasków.

Nie wiem czemu, ale mam dziwne wrażenie, że chyba łatwiej byłoby po prostu wyjść z miasta w ciągu dnia wraz z tłumem kupców czy ogólnie podróżników niż bawić się w takie głupoty ze strażnikami.

    Słysząc jego kroki, okryła się płaszczem i schowała przy najbliższym wielkim krzaku. Krasnolud przez chwilę rozglądał się z uwagą dookoła, śledząc spojrzeniem nawet najmniejszy ruch. Chodził dookoła przez kilka chwil, oświetlając pochodnią drogę. W końcu wymruczał coś pod nosem, co zabrzmiało jak siarczyste przekleństwo, odwrócił się i wrócił do miasta.

Widzę coś takiego.

Ahaha, totalnie. <3 

 Gdy straciła go z oczu, odetchnęła z ulgą i rozejrzała się, usiłując wypatrzeć podarowanego przez Ravkosa konia. W końcu dostrzegła go, przywiązanego do dużego drzewa. Gdy podeszła bliżej, ujrzała jasnoszarą maść, długą, gęstą grzywę, założone siedzenie i uprząż. Uśmiechnęła się lekko.

Nie wiem, może to tylko ja, ale wizualizuję sobie boChaterkę patrzącą na osiodłany słoiczek z jakąś szarą maścią. Ja jestem świadoma, że maść to ubarwienie konia, ale tu jest to tak napisane, że robi się ze mnie Jon Snow i nic już nie wiem. 

    - Witaj – powiedziała cicho do konia i pogłaskała go po pysku. - Miło cię poznać, jestem Yashima i mam nadzieję, że będzie nam się... dobrze współpracowało.
    Chociaż dziwnie się czuła, mówiąc te słowa, uśmiechnęła się, widząc, jak rumak zarżał, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie i zgoda. Zawsze wiedziała, iż konie są bardzo mądrymi zwierzętami; nie należało ich ignorować.

Z krasnoludem miała większy problem się dogadać. Czyżbyśmy, hmm, mieli do czynienia z hybrydą centaura i człowieka?

Albo nasza rasistowska boCHaterka uważa, że krasnoludy są gorsze niż zwierzęta. 

    Nagle usłyszała dziwny szelest. Spojrzała szybko za konia, kładąc dłoń na klindze miecza.
    Mały kucyk z przyczepionymi do ciała pakunkami uniósł łeb i zamachnął długą grzywą, parskając z zadowoleniem. Kobieta uśmiechnęła się, widząc miłą niespodziankę. Nie spodziewała się, że Ravkosowi uda się zdobyć aż dwa rumaki!

http://sjp.pl/rumak Tak tu to tylko zostawię...

Kucyku, tą grzywą to ty albo machnij, albo się zamachnij, plez. 

    - No, no, moi drodzy – odezwała się. - Wyruszajmy w drogę, musimy gdzieś przenocować!

A Rafał (czy jak mu tam) nie mówił przypadkiem, że nocą masz podróżować, co? 

    Weszła niezgrabnie na konia i ujęła wodze w ręce, powoli przypominając sobie, jak się na nim jeździ. Ruszyła pospiesznie przed siebie, byleby znaleźć się jak najdalej od niebezpiecznego miasta.

Tylko... dlaczego miasto było niebezpieczne? Nawet jeśli kogoś się nie lubi, to raczej nie morduje się go z miejsca. Najwyraźniej kolejny raz zaatakował tu Imperatyw Bo Tak.

* * *
[Yashima przybywa do miasta, wynajmuje pokój w karczmie i spędza tam czas. Tniemy, bo za dużo, a jedyna ważna informacja to to, że córka króla została porwana i nie wiadomo, co się z nią stało. Yashima idzie do swojego pokoju.]

    Gdy zamknęła drzwi od pokoju, usłyszała czyjś cichy, szyderczy głos za sobą:
    - Witaj. Wreszcie przyszłaś.
    Odruchowo obróciła się prędko do tyłu i położyła rękę w miejscu, gdzie powinna znajdować się klinga miecza, ale z przerażeniem stwierdziła, że go nie ma przy sobie, lecz na łóżku.

Tutaj postanowiłam po raz pierwszy wprowadzić pewną kategorię, która pozostanie w analizach do momentu, w którym zostaniemy zamęczone na śmierć opko się zakończy. Kategorię tę nazwałam poetycko:
Ciach, i po paluszkach.

Punkty w niej przyznawane będą za każdym razem, kiedy aŁtorka pomyli klingę z rękojeścią. Na koniec wszystkich analiz zostanie podana dokładna liczba punktów w tej kategorii. Innymi słowy: Ciach, i po paluszkach: 1


 Zrobiła parę szybkich kroków w jego stronę, wyciągnęła ostrze z pochwy i skierowała czubek w stronę nieznajomego mężczyzny. Był wysoki i szczupły, o jasnych włosach opadających lekko na ramiona.

God, mój mózg, za pierwszym razem zrozumiałam to tak, że ten czubek był wysoki i szczupły. Ale, ale, poczekajmy, w końcu to opko, bardzo możliwe, że ten nieznajomy mężczyzna okaże się niezłym czubkiem. 

 Jedyne, co go wyróżniało spośród innych tutejszych ludzi, to ostre rysy twarzy i tajemnicze, jasnoczerwone, wręcz demoniczne oczy, które przyglądały się uważnie ruchom kobiety.
    - Spokojnie, nic ci nie zrobię – odparł drwiąco, dalej siedząc niedbale na parapecie. Jego lewa noga opierała się o podłogę w pokoju, a druga wisiała bezwładnie po drugiej stronie muru.

Co oni tak drwią i drwią? Zupełnie jak opkowy Snape ze swoją ironią. A co do pozycji, to widzę to mniej więcej tak:

To jeszcze nic, ja wyobraziłam sobie odciętą nogę dyndającą beztrosko po drugiej stronie muru. 

    - Kim jesteś i czego chcesz? - spytała z ledwie wyczuwalnym zdenerwowaniem, które usilnie próbowała ukryć przed nieznajomym. Wiedziała, że każdy wróg wykorzystuje strach swojej ofiary.
    - Zwą mnie Kalvord, powinnaś mnie dobrze znać. Opuść miecz, nie będzie ci potrzebny. Jakbym chciał, już dawno leżałabyś martwa – rzekł spokojnym głosem, nakazując jednocześnie wzrokiem Yashimie, by pospieszyła się z rozkazem. Ta opuściła ostrze w stronę podłogi, lecz dalej trzymała w dłoni, by być w gotowości na wypadek niespodziewanego ataku.

A powinna go znać, bo? Znaczy, wiem, dlaczego, ale ja już przeczytałam całe to opko.

Hmm, zdziwiłabym się, gdyby udało jej się opuścić ostrze w stronę sufitu... 

    - W jakiej sprawie przyszedłeś? - powtórzyła jasnowłosa.
    - Chcę cię tylko ostrzec. Już dawno miałaś wypełnić tę misję. Kiedy dostarczysz te rzeczy Mistrzowi? On już jest zły. Wściekły. Wiesz, że nie znosi nieposłuszeństwa i opóźnień – powiedział cichym, groźnym głosem. W oczach coś błysnęło, coś dzikiego i nienaturalnego. - Pospiesz się. Mistrz czeka już ponad pół roku, a to zdecydowanie za dużo. To, że kiedyś podpisaliśmy z wami pakt, nie oznacza ulg. Poza tym... to tylko papierek, w każdej chwili można go zniszczyć.
    - Ale jaką misję? O co ci chodzi? - spytała całkowicie zdezorientowana.

No właśnie. Później dojdziemy do wyjaśnienia całego wątku, ale mam pytanie do aŁtorki: zmiana wyglądu owszem, ale po cholerę wymazali jej też pamięć? (niestety, nigdy się nie dowiemy, bo w tej części aŁtorka nic nie zdradza, a następnych nie ksiunżek nie ma.)

    - Nie udawaj, że nie wiesz, o czym myślę. Przypomniałbym ci, ale ktoś nas podsłuchuje – mówił dalej cichym tonem. - Pospiesz się, jeśli nie chcesz kłopotów i życie ci miłe, inaczej może być z tobą... niedobrze – zagroził, lubieżnie wypowiadając ostatnie słowo, a w głosie pojawiła się ledwie wyczuwalna drwina.
Rozmówca najwyraźniej świetnie bawił się jej strachem.
    - Ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Musiałeś mnie z kimś pomylić.

Wiecie co? Byłam chyba jedną z nielicznych osób, które naprawdę lubiły Kalvorda. Ale zaczęłam go lubić dopiero po tym, jak się ogarnął. Na razie jest wkurwiający. Mógłbyś jej napisać, o co chodzi, bucu jeden.


Po przeczytaniu powyższego fragmentu tekstu zostałam zalana falą wściekłości. Może mnie irytować boCHaterka, ale jeszcze bardziej irytują mnie takie kloce, co to żądają nie wiadomo czego i podniecają się strachem słabszej, niczego nieświadomej osoby, w dodatku kobiety! Gdyby ten głupi plastuś chciał, to znalazłby sposób na wyjaśnienie jej, o co chodzi. Ale nie, on woli być shraszny i lubieżny. Kij ci w dupę, Kałvordzie. 

    Nagle mężczyzna zniknął z parapetu i zanim Yashima zobaczyła, co zrobił, znajdowała się już prawie pół metra nad podłogą. Poczuła ból w brzuchu i od razu zrozumiała, że została uderzona. Z ust wypłynęła strużka krwi, która nie umknęła uwadze wroga. Nieznajomy trzymał ją za szyję na wysokości swojej głowy. Okazał się o wiele wyższy, niż sądziła wcześniej. Pochylił głowę nad jej uchem i, nadal przyduszając, szepnął:
    - Masz trzy miesiące na skończenie misji i pojawienie się u Mistrza. Inaczej spotka cię kara.

To nie jest facet. Prawdziwy facet nie traktuje kobiet w taki sposób. Zabierzcie stąd tego pizdusia, ja naprawdę nie powinnam się denerwować. 

    Jakby na potwierdzenie słów oczy błysnęły krwawym blaskiem i mężczyzna otworzył lekko usta, ukazując długie kły.
    - Pamiętaj – powiedział cicho i brutalnie puścił na ziemię.

Czy ktoś mi może wytłumaczyć, po wuja była ta nieuzasadniona przemoc?

Co puścił na ziemię? Swoją bucowatość? 

    Osunęła się bezwładnie na podłogę, opierając się plecami o ścianę. W jednej chwili wyskoczył z okna. Dosłownie w ułamku chwili wzniósł się w powietrze, nie posługując się żadnymi skrzydłami. Chyba mam kłopoty, pomyślała kobieta, ocierając strużkę krwi wypływającą z kącika ust.

Nie martw się, boCHaterko, ja też nie ogarniam, co się przed chwilą stało. Ani po co się to stało.

Chyba mam kłopoty = niedopowiedzenie miesiąca. 

    Powolnie (znowu?!) wstała, czując piekący ból na plecach. Przeszła kilka kroków i usiadła na łóżku, pochylając nisko głowę. O jaką misję mogło chodzić wampirowi? Kim naprawdę była Yashima w przeszłości? Teraz musi uciekać jak najdalej stąd, by ów Mistrz i jego słudzy jej nie znaleźli jej. Ale ten stwór – chyba wampir - musiał ją z kimś pomylić. Musiał. Po prostu musiał. Albo mówił prawdę, a ja nic nie wiem, bo straciłam pamięć, pomyślała z rozpaczą blondynka.

Przepraszam, ja nie lubię kawałów o blondynkach, ale tutaj się samo ciśnie na klawiaturę, jak tak czytam te jej głEMbokie i mUNdre przemyślenia, to dochodzę do wniosku, że to określenie na końcu powyższego fragmentu idealnie pasuje do boCHaterki. :D

Chwila, ale on mówił coś o kimś, kto nas podsłuchiwał, przypomniała sobie i w mgnieniu oka otworzyła drzwi na korytarz.
    Niestety, zrobiła to za późno. Nikogo tam nie było.

Zazwyczaj najpierw się sprawdza, potem się oddaje przemyśleniom. Poza tym, jeśli myślicie, że cały ten wątek z podsłuchiwaniem jest tu po wuja, to macie cholerną rację.

* * *

    Nie można powiedzieć, że życie w mieście jest łatwe i przyjemne – to stwierdziła Yashima, chodząc po ulicach Ravportu. Było to miasto położone nad morzem, codziennie przyjeżdżały tu duże, drewniane łodzie z północnych państw, przywożące najróżniejsze towary do sprzedaży i wymiany.

Ktoś jeszcze widzi amfibie, kiedy mowa jest o przyjeżdżających łodziach?

Kółka drewnianej łodzi kręcą się, kręcą się, kręcą się, kółka drewnianej łodzi kręcą się... 

 Na ulicach spotykało się przedstawicieli trzech głównych ras: elfów, krasnoludów i ludzi. Rozmawiali w sztucznej przyjaźni, starali się nie zadzierać. Kobieta jednak zauważyła, że miejscowość jest podzielona na kilka dzielnic. Stwierdziła tak, bazując na fakcie, iż w niektórych ulicach dominowała pewna rasa, a reszta stanowiła mniejszość bądź nie było jej wcale.

Yashima, mój ty mistrzu dedukcji, nauczaj! 

Królewscy strażnicy patrolowali dniem i nocą teren, dzięki czemu bandyci nie śmieli kogokolwiek zaatakować. Co prawda, nocą upojeni alkoholem mężczyźni bili się pod karczmą, ale ludzie nie zwracali na to uwagi – zdarzało się to tak często, że zaczęło to ignorować.

Serio? Ja bym nie ignorowała faceta, który mógłby podejść do mnie po pijaku i dać mi w mordę. No ale może jestem wyjątkiem.

Już pomijając ten bezsens, mnie zastanawia, co zaczęło to ignorować? Jakieś pustkowie w mózgach mieszkańców tej miejscowości? 

    Targ był przepełniony istotami różnych ras. Większość z nich przechodziła szybko z torbami zakupów, nie przyglądając się napotykanym stoiskom z towarami.

Jak kupowali te towary, to też nie patrzyli, byli przekonani o uczciwości handlarzy, a tradycją w tej miejscowości było to, że raz w miesiącu mieszkańcy obchodzili Wielkie Święto Kota w Worku. 

Kupujący często zagorzale targowali się o wartości danych rzeczy, starając się uzyskać mniejszą cenę. Przez to powstał tak wielki hałas, że aż kobieta dziwiła się, jak mieszkańcy miasta mogą tutaj wytrzymać. Dla niej wydawało się być niemożliwym żyć w miejscu, gdzie panuje tak ogromny chaos.

Straszne. BoCHaterka to taki Speshul Snołflejk, któremu nie pasuje życie w mieście, mujeju, jeju.

    Yashima przechodziła powoli, oglądając towary. Pytała sprzedawców o jakość pancerzy i wszelkiego rodzaju broni, nie zdradzając głosem decyzji zakupu. Przy usłyszanej cenie kiwała lekko głową i z zastanowieniem przechodziła dalej.

Czy to wyglądało mniej więcej tak? 
Źródło

Nie miała za dużo pieniędzy, by coś kupić, dlatego więc po przejściu całego targu udała się do miejsca z tablicą ogłoszeń. Wisiało na niej kilka kartek z najróżniejszymi zleceniami, zaginięciami czy też nabyciem nauki u któregoś z mistrzów.

Nawet nie wiecie, jakiego facepalma strzeliłam, kiedy przeczytałam o tej tablicy ogłoszeń. To tak bardzo wyjęty z gry wątek, że bardziej się chyba nie da. No, może poza pojawieniem się nagle zakapturzonej postaci z wykrzyknikiem nad głową.

Leeel, taka tablica z questami była nawet w Simsach. <3 I jeszcze jedno, bo mamy tu nie pierwszy i nie ostatni przejaw niezdecydowania aŁtorki: w pierwszym zdaniu wystarczy albo "dlatego", albo "więc". 

 Na samym środku drewnianych desek był przybity ogromny list gończy z rysunkiem około dwudziestoparoletniej kobiety z długimi, niemalże czarnymi włosami opadającym w bezładzie na ramiona. Na twarzy miała kilka zadrapań i po lewej stronie długą bliznę biegnącą od ucha, przez szyję, aż do prawego barku. Z ładnych, migdałowych oczu emanowała czysta nienawiść, egoizm, zadufanie i pewność siebie. Również dało wyczytać się zuchwałość; gdyby nie fakt, że była tylko narysowana, można uznać by to za wyzwanie do pojedynku. Zmarszczony nos i dość szerokie, ciemne brwi uwydatniały rozzłoszczenie młodej kobiety.

To był rysunek czy jakieś zdjęcie? I poza tym kto wpadł na pomysł, by kolorować te włosy i inne rzeczy? Drzewa wymierają, a ci się kredkami bawią.

 Yashima zerknęła na napis pod obrazkiem:
Verinna Sielu

Poszukiwana za wielokrotne napaście,

Paście, paście moje owieczki, dobrzy pasterze. AŁtorko, boCHaterka mogła być poszukiwana za napaści, nie napaście. 

 morderstwa osób i rodzin (m. in. dowódcę wojsk Tarvego Petyrę i arcymistrza kręgu magów Zarr'tego Levrecę)

(którzy są totalnie nieistotni, jeśli idzie o fabułę opka, serio serio)

podpalanie, ucieczki z więzienia, porwania, oszustwa, przemycanie narkotyków, kradzieże, uwalnianie przestępców, perfidię i bezczelność.

Ta perfidia i bezczelność to takie straszne zbrodnie. A teraz wszyscy, którzy grali w Obliviona ręka w górę: komu stanął przed oczami list gończy za Szarym Lisem przy czytaniu tego?




Perfidia i bezczelność... Serio, co za cymbał wspomniał o tak "okropnych" postawach w liście gończym? XD

 Podejrzewana również o współpracę z Krwawą Rodziną, nekromantami, złodziejami i wampirami. Oddana służebnica Szaleńca.
Wygląd: średniego wzrostu, dość mocno zbudowana (umięśniona), 

No co ty, a ja myślałam, że "mocno zbudowana" to znaczy, że ktoś ją ulepił z dobrej jakości gliny. 

szatynka, długie włosy związane w kitkę, 

Aha, a na rysunku ma włosy "opadające w bezładzie" tak dla niepoznaki, żeby nikt się nie zorientował, że to o nią chodzi. Logiczne. Zwłaszcza, że to list gończy. 

kolor oczu nieznany, rysy twarzy bardzo podobne do ludzi z północnych krajów.

Te rysy twarzy są podobne do ludzi. Mają rączki i nóżki, a nawet umięśnione klaty. 

Ubrana w lekki pancerz, często nosi czarną pelerynę z kapturem.
Znaki szczególne: blizna od lewego ucha ciągnąca się przez szyję aż do prawego barku.
Ostatni raz spotkano ją w okolicach lasu Krwawego Brzasku. Każdy, kto widział lub rozmawiał z Verinną, albo zna położenie kryjówki, w której przebywa, proszony jest o kontakt z dowódcami żołnierzy i strażnikami miasta. Za przydatne informacje przewidywane są nagrody pieniężne (od 200 złotych denarów) i rzeczowe. Udzielanie jej wszelakiej pomocy jest wysoko karane (od więzienia po zawieszenie na szubienicy).
Z poważaniem
Dowódca armii królestwa Gorthsmarii
Woqen Ozar

Bardzo to porywające. Btw, jak się później okaże, aŁtorka jest naprawdę olbrzymią fanką serii The Elder Scrolls, co można poznać po tym, że mamy tu Mroczne Bractwo (dla niepoznaki nazwane Krwawą Rodziną), Luciena Lachance'a z nieco przekręconym nazwiskiem i charakterem oraz wampiryzm wywołany chorobą (Sanguinare Vampiris lub Hemofilią Porfiryczną, co kto woli). Ale to omówimy później.

    - Dokonała strasznych zbrodni, nie sądzisz? - odezwał się czyjś głos z twardym akcentem przy uchu kobiety.

– Taa... Zwłaszcza ta bezczelność! Brr, aż mnie ciarki przechodzą, jak można być takim potworem?! – odpowiedziała z oburzeniem Yashima. 

Gdy drgnęła z zaskoczenia, nieznajomy zaśmiał się drwiąco. - Jakie to ciekawe, że do tej pory jej nie znaleźli.
    - Tak – przytaknęła, kiwając głową. - Interesujące. Pewnie skrywa się w górach. Albo lasach.

Albo w dolinach. Nie no, serio? Mniejsza z tym, że inteligentny czytelnik już dawno zdążył się domyślić, kim naprawdę jest Yashima. Mówiłam już, że cały wątek z utratą pamięci jest dla mnie bez sensu?

Hej! Hej! Hej, Yashimy, omijajcie góry, lasy i doliny, dzwoń, dzwoń po karetkę, bo Red wypija kolejną setkę! 

    Nieznajomy stanął przed nią. Okazało się, że jest około czterdziestoletnim blondynem o włosach sięgających do połowy łopatek. Z tajemniczych, ciemnozielonych oczu tryskała energia, pewność siebie i chęć przygody. Ostre rysy twarzy podkreślone parotygodniowym zarostem wskazywały na to, że pochodził z północnych krajów kontynentu. Szczupłe, gibkie, ale dość umięśnione ciało i lekki, skórzany pancerz oznajmiał o podróżniczej pracy mężczyzny.

Co to, do murwy nędzy, jest podróżnicza praca?

Poprawność w ostatnim zdaniu oznajmiła, że ma to w nosie i że jedzie dołączyć do deklinacji i sensu, którzy właśnie otwierają kolejną butelkę szampana na Majorce. Może niech ta trójca zacznie "podróżniczą pracę". 

    - Ona jest dosłownie wszędzie, jej imię wypowiadają z przestrachem. Krążą nawet o niej najróżniejsze legendy, więc gdybyś coś usłyszała, nie wierz w to. Opowieści o tym, że jest wampirem, wilkołakiem, hybrydą, umarłym lub duchem są mitem.

A on dalej mówi o Yashimie/Verinnie, czy już opowiada o Lordzie Voldemorcie? 

 Aż ciężko mi uwierzyć, iż ludzie potrafią wymyślić takie bzdury. Chciałem cię tylko przed tym ostrzec. Pochodzę z Tervanescy, jednego ze Związku Krajów Północy. Inaczej mówiąc – z Verakkiry. Podejrzewam, że ty też jesteś z tych stron. Nazywam się Valtterd – przedstawił się w końcu i podał dłoń.

Niestety, nie dostaniemy informacji, skąd Valtterd wie tak dużo na temat Verinny. To jeden z tych wątków, które nie zostały rozwinięte.

    - Yashima – odpowiedziała krótko, wymieniając uścisk rąk.
    - Yashima? - powtórzył ze zdziwieniem mężczyzna, unosząc lekko brwi. - Brzmi raczej na imię elfów, a wyglądasz jak przeciętna wojowniczka z północy.

Jak dla mnie brzmi japońsko, ale co ja tam wiem.

Yashima to np. firma produkująca sprzęt do tenisa stołowego. Wątpię, żeby elfowie mieli z tym coś wspólnego. 
Ostatnio, jak mi się trochę nudziło, zainspirowana opkiem nabazgrałam portret Yashimy. Nie bardzo umiem w rysowanie, więc nie bijcie, starałam się. 


    Wzruszyła ramionami.
    - Nie wiem, skąd pochodzę – odpowiedziała, starając się nie wyjawiać za dużo informacji. Valtterd wydawał się być osobą bardzo rozmowną, szybko zdobywającą zaufanie, lecz jasnowłosa nie miała najmniejszego zamiaru o sobie opowiadać świeżo poznanej osobie.

Wspominałam już, że ona nie zachowuje się jak osoba po utracie pamięci? Zazwyczaj takie osoby są raczej łatwowierne i ufne w stosunku do obcych. Szczególnie jeśli ci chcą coś zdradzić na temat przeszłości osoby, która nic nie pamięta. No chyba, że utrata pamięci nastąpiła dawno temu, a osoba wycierpiała dużo po tym i trudno jej zaufać komukolwiek. Ale tu nic takiego nie miało miejsca, dammit!

    Kiwnął głową, najwyraźniej rozumiejąc aluzję.
    - Można wiedzieć, dokąd się wybierasz? - spytał.
    - Do stolicy – mruknęła, rzucając mu krótkie, beznamiętne spojrzenie.
    - Również zmieniam zmierzam w tę stronę – odparł z uśmiechem. - Gdybyś czasem potrzebowała eksportu, to wraz ze swoją drużyną mogę cię ze sobą wziąć. Samej będzie ci ciężko przetrwać tę trasę, w grupie zawsze lepiej. Oczywiście, nie narzucam się.

Przepraszam, przy eksporcie parsknęłam śmiechem. Uprzedzam, to nie jest stylizacja Valtterda na obcokrajowca, który ma po prostu problem z dobraniem właściwego słowa. To po prostu nieznajomość znaczenia słów przez kogoś innego. (Później w tekście Valtterd mówi poprawnie, dlatego się czepiam.)

Hahahaha, nie no, ja bym się ucieszyła, gdyby Waldek wyeksportował gdzieś naszą boCHaterkę. Najepiej jak najdalej stąd. 

    Kobieta przez bardzo krótką chwilę zastanowiła się i odpowiedziała:
    - Zgoda, jadę z wami. Kiedy ruszacie?
    - Pojutrze o świcie. Spotkajmy się przy bramie.
    - Dobrze – rzekła, kiwając głową.

Khyyyy, czy tylko ja pamiętam, że Rafał kazał jej podróżować nocami i w ogóle uważać na siebie? A ta genialna dziewczyna postanowiła zaufać byle jakiej napotkanej osobie i wyruszyć z tą osobą o świcie. Tak. 

    - Zdawało mi się, że czytałaś oferty z pracą – przypomniał jej mężczyzna. - Jeśli chcesz dobrze zarobić, polecam ci iść do Ovrego, krasnoluda. Jest chyba jednym z najbardziej znanych kowali w tym mieście i podobno szuka kogoś do roboty. Mówił, że można dużo zarobić. Pospiesz się, jeśli chcesz coś zyskać. - Uśmiechnął się. - Wybacz, ale już muszę iść. Spotkamy się pojutrze, o świcie, pod bramą wyjściową na południe. Pamiętaj.
    - Dziękuję za informacje. Miłego dnia – rzekła i odwzajemniła uśmiech.

Znowu Quest ex Machina. To opko naprawdę w niektórych miejscach przypomina grę komputerową.

Nu, mnie się to kojarzy np. z pracowaniem dla kowali w Skyrim. Z wiadomych przyczyn. :D

    Polubiła Valtterda, ale nie zmniejszyła dzielącego ich dystansu. Przyjęła propozycję tylko dlatego, że podróż wychodziła na korzyść (czyją?); wiedziała, że z grupą przeżyje dłużej niż sama.

Taaak. No, chyba że członkowie tej grupy postanowią zrobić boCHaterce małe kuku, ale to oczywiście nie przychodzi jej to do głowy. 

No, i może kogoś pozna. Kogoś, kto będzie wiedział, kim była w przeszłości.

Kolejny jakże subtelny foreshadowing. Tak, pozna. Tak, to jej Tró Loff. I wciąż nie wiem, jak tej dwójce przez prawie dwadzieścia rozdziałów nie uda się dojść do tego, kim jest Yashima.

BoCHaterowie z papieru, to i mózgi z papieru, co zrobisz, nic nie zrobisz. 

    Ale czy takie pójście w ciemno z osobą, której prawie nie znała, samo w sobie jest bezpieczne?

Oczywiście! 

Przecież wbrew pozorom Valtterd mógł być groźnym przestępcą,

Nie no, skąd! 

ale chciał zrobić pierwsze dobre wrażenie, jak duża ilość złodziei.

Powiedziałabym, że raczej oszustów. Złodzieje zazwyczaj nie gadają wprost ze swoją ofiarą.

    Pozostawiając przemyślenia bez ostatecznej, definitywnej odpowiedzi poszła pod wskazany adres kowala.

No tak, po co zawracać sobie piękną głowę jakimiś tam myślami, szkoda na to czasu, to takie męczące! 

 Miał dom na głównej ulicy w prawej części miasta, dość daleko od targu. Obok mieszkania (w bloku) znajdowała się kuźnia, w której pracował krasnolud i jego czeladnicy: jakiś człowiek i dwa elfy przeciętnej urody.

Kolejny moment zakwiku miałam tutaj. Co to są elfy przeciętnej urody? I czy mimo to są ładniejsze niż ludzie przeciętnej urody?

Elfy w Skyrim są przeciętnej urody. :P

Ale normalne elfy, czyli takie, u których mężczyźni też wyglądają na płeć żeńską ;)

 Mężczyzna ubrany w ubrudzone spodnie i bluzkę (na naramkach?) uderzał regularnie młotkiem w rozpalony metal, nadając kształt tworzącemu się ostrzu. Gdy broń zostawała wykuta, wkładał ją do wody i chłodził przez parę minut. Na sam koniec wręczał stal do zaostrzenia jednemu z czeladników. W ten sposób powstawało samo ostrze. Rękojeść dorabiał nieznanym blondynce sposobem drugi elf. Chcąc, nie chcąc – sztuka kowalska zawsze w znacznym stopniu była nieznana większości ludzi.

*facepalm* Co ty nie powiesz, aŁtorko?

    Podczas rozmawiania z krasnoludem o zatrudnieniu dotyczącym przyniesienia dużej ilości stopów stali i kupienia twardych skór zwierzęcych przeznaczonych na pancerze,

Teraz to brzmi jak Sacred albo Gothic. Przenoszenie niektórych wątków z gier komputerowych to zły pomysł.

"Podczas rozmowy" brzmiałoby dużo lepiej. 

 kobieta nasunęła niewinnie pytanie rozmówcy:

Zadała pytanie, aŁtorko. Nasunęła oznaczałoby zrobienie czegoś, co sprawiłoby, że temu krasnoludowi przyszłoby do głowy to pytanie.

    - Wiesz może coś o Valtterdzie?
    - Masz na myśli tego podróżnika? Często tu bywa, sprzedałem mu kilka mieczy. Miły człowiek, uczciwy – odpowiedział trochę zdziwiony pytaniem.

W sumie, nie jestem zaskoczona tym, że był zdziwiony. To pytanie było tak "niewinne" i subtelne, że aż mnie ze skarpetek wyrwało. 

    - Taaak, miły to on na pewno jest – mruknęła cicho pod nosem, by pracodawca nie usłyszał. - A coś więcej? Z kim się zadaje?

Weź, wyciągnij od razu tę taką specjalną lampę i zrób mu przesłuchanie, co się będziesz pierniczyć. 

    Uniósł dłonie w geście bezradności.
    - Przykro mi, nie znam go osobiście. Popytaj karczmarzy, oni powinni wiedzieć więcej.

To jak mu sprzedałeś te miecze, skoro nie znasz go osobiście? No chyba że twoi czeladnicy mu sprzedali tę broń.

    - Dziękuję za informacje – odpowiedziała z udawaną wdzięcznością. Akurat w tym była całkiem dobra.

Będziemy niszczyć jej złudzenia? 

- Za godzinę powinnam dowieść, że jestem w stanie dowieźć potrzebne towary.
    Krasnolud zbył ją kiwnięciem głowy i powrócił do pracy.
    Właściwie w każdym miejscu, gdzie była i pytała o Valtterda, słyszała prawie same pozytywne opinie. Jedynie może jedna czy dwie wspominały coś o wadliwym towarze wydanym przez sprzedawcę. Jednak nie podobało jej się, że nikt właściwie nie wiedział, jakim człowiekiem jest – chociażby podstawowe informacje: komu służy, kogo popiera, czy siedział kiedyś w więzieniu... A podobno bardzo często wędrował do Ravportu, więc powinien mieć jakiś znajomych.

Pewnie ma, ale jeśli Ravport to jeden z głównych węzłów handlowych, to pewnie jest to dość spore miasto, a ona nie będzie raczej w stanie zapytać wszystkich mieszkańców o tego Valtterda. W ogóle, co ona się tak uparła?

Jakiś? JAKIŚ? JAKICHŚ, NA JOWISZA! 

    Kobieta niemalże przez całą noc zastanawiała się nad wyruszeniem w podróż wraz z Valtterdem, o którym nic nie wiedziała. Przecież, mimo dobrej reputacji, może to być zakamuflowany seryjny morderca i blondynkę wybrał na kolejną ofiarę. A może będzie chciał ją sprzedać jako niewolnicę jakiemuś bogatemu kupcowi. A może wywiezie za granicę i zmusi do pracy w burdelu.

Tak, do Rosji cię wywiezie i sprzeda Putinowi.

Albo boChaterka faktycznie zostanie sprzedana do burdelu, po czym uratuje ją Rysiek Lubicz, który zabije po drodze kilku gangsterów. "Klan" na zawsze w naszych sercach. ;(

    A właściwie... to po co miałaby z nim jechać? Nie musi. Do stolicy może dostać się w inny sposób.

Mamma mia, jaka ogarnięta boCHaterka. Od kilku akapitów tłukę ci do głowy, że zaufanie randomowemu gościowi to nie najlepszy pomysł, a tej się teraz nagle zebrało na przemyślenia i mONdrości objawione. 

 Z podróżnikiem albo przewodnikiem. Tyle że jemu nie ufałaby bardziej; przecież nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać na swej drodze.

Co akapit mi ręce opadają. To niech sama dupę ruszy i jedzie...

    Porzucając myśli o Valtterdzie i nieubłaganie nadchodzącej podróży ponow(n)ie spróbowała przypomnieć sobie jakieś wydarzenia z przeszłości. Widząc jedynie czarną pustkę, zrezygnowała z działań i sięgnęła po małą torbę z pożywieniem, którą podarował Ravkos.

Ktoś jeszcze zauważył, że nazwa Ravport brzmi jakby pochodziła od imienia Ravkosa?

Nie wiem, mnie obie te nazwy kojarzą się z Ravgorem. Jestem uzależniona od Jutuba, trudno. 

 Grzebiąc w niej ręką zauważyła, jak obok dłoni prześlizguje się mała, złożona karteczka i powoli opada na podłogę.

Zanim doczytałam do momentu, w którym pada słowo "karteczka", byłam pewna, że chodzi o jakiegoś węża. Fajnie by było, jakby to jakaś żmijka się tam prześlizgiwała i przypadkiem dziabnęła boCHaterkę... 

Pochwyciła ją zręcznym ruchem i prawie w tej samej chwili otworzyła.
Straciłaś pamięć, więc nie próbuj jej odzyskać – choćby dla własnego bezpieczeństwa. Ona sama kiedyś powróci, w najmniej oczekiwanej chwili. Rozpocznij nowe życie, tak jakbyś urodziła się po raz drugi.

Powinno być jeszcze dopisane na dole "Verinno", żeby nie było żadnych wątpliwości...

    Czytając to, zmarszczyła brwi. O nie, nie zamierzała czekać na powrót wspomnień. Gniotąc kartkę ze złością, wiedziała, że jest zdana tylko na siebie i musi dowiedzieć się, kim była w przeszłości, po prostu musi.

Rozdział II

- A więc niech zwycięży lepszy - zawołał szyderczo Deparnieux, a tym razem Halt odezwał się:
- Owszem, zamierzam zwyciężyć.
~ Halt i Deparnieux. "Zwiadowcy, Księga 3: Ziemia skuta lodem" - John Flanagan


Rozdział II

Wiemy, aŁtorko, napisałaś to przed cytatem.

    Zebrali się o świcie. Kilku mężczyzn w różnym wieku pakowało duże torby na wóz, inni zaś kładli siodła na koniach.

Kładzenie siodeł na konie brzmi źle.

No ja przepraszam bardzo, ale czy w języku polskim nie ma takiego pięknego słowa jak "osiodłać"? 

[Tniemy, bo nic się nie dzieje oprócz dialogu na temat tego, że Yashima nie przyjdzie.]

    Ostatni raz spojrzał na wyjście z miasta chronionego przez wysokie, szarobure ściany z małymi otworami strzelniczymi. Nagle na promieniach porannego światła dostrzegł zarys czyjejś sylwetki, kierującej się wyraźnie w ich stronę. Aby móc lepiej się przyjrzeć, musiał zmrużyć oczy. Pomogło mu na tyle, by mógł rozróżnić płeć nieznajomego. Yashima, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem. Jednak nie zawiódł się na niej.

Takie filmowe to wejście. Żeby nie było wątpliwości, kto jest gwiazdą tego opka.

Tsaaa, jeszcze położyć tu jakąś epicką muzykę i będzie perfekcyjnie. A tak serio, to mam taką wątpliwość: boCHater mógł "rozróżnić płeć nieznajomego", ale skąd miał pewność, że to akurat nasza Marysia? Chyba nie założył, że Yashima jest jedyną babką w mieście? 
... 
Ach, dobra. Takie wejście mogła mieć tylko Yashima, boCHater po prostu się na niej poznał. 

    Po dłuższej chwili stała już obok niego, jakby chciała zgłosić swój meldunek.
    - Przepraszam za spóźnienie – bąknęła cicho trochę zachrypniętym głosem. - Coś mnie zatrzymało.

Przyszła spóźniona, cicho mówi, zmaga się z chrypą... Czyżby Yashima miała małego kacyka? :D

    Valtterd skinął ze zrozumieniem głową.
    - Dobrze, wsiądź już na swojego konia. To ta klacz o szarej maści – odrzekł. - Jak każda z południowych krain.
    - Spokojnie, dam radę – zapewniła go, odwróciła się i skierowała swe kroki w stronę zwierzęcia.

Każda klacz na świecie jest z południowych krain czy każdy koń z południowych krain jest szary? (Boru, to jak oni je odróżniają?)

Hmm, a znasz taki brzydki kawał o psychopatach i kotkach? Tak mi się skojarzyło... 

    Mężczyzna nadal obserwował jej zręczne ruchy zupełnie nie pasujące do ludzi z północy. Chociaż była wyraźnie umięśniona, nadal pozostawała nadzwyczaj gibka.

A co ma piernik do wiatraka? Wydaje mi się, że akurat muskulatura ma mało związku z gibkością. No chyba że mowa o kulturystach, wtedy to inna sprawa.

I dlaczego niby ludzie z północy nie mogą być zręczni? Jeden człowiek z północy jest więcej wart niż wszyscy bCHaterowie tego opka razem wzięci! The North remembers! (tak, tak, pofyrdałam kanony, ale i tak boCHaterowie znów popisują się stereotypowym myśleniem) 

 A przecież z Verakkiry pochodzą głównie wojownicy i barbarzyńcy, a ona na kogoś takiego nie do końca wyglądała. Bardziej przypominała łucznika albo zwiadowcę. Może pochodzić z któregoś górskiego kraju albo jej rodzice byli ich przedstawicielami, pomyślał z namysłem Valtterd. Każdy klan z północy miał własną sztukę szermierki, choć wszystkie w pewnym stopniu były do siebie podobne. Przeważnie zmiany były widoczne w uzbrojeniu – w jednych rodach kładziono nacisk na walkę mieczem jednoręcznym, a w innym dwuręcznym, ciężkim toporem.

Niech mi ktoś wytłumaczy, o co chodziło w tym bełkocie akapicie.

    Kobieta bez problemu wsiadła na wysoką klacz i pogłaskała ją po długiej grzywie, mówiąc coś pod nosem. Skróciła wodze i poprawiła przekrzywione siodło. Zwierzę potrząsnęło łbem i parsknęło z cicho skrywaną radością, jakby właśnie dosiadł je stary, dawno nie widziany właściciel.

Hahahaha, nie no, kto by się spodziewał? Yashima jest tak wspaniała, że nawet zwierzęta radują się na jej widok. A gdy wjedzie do lasu, ptaki obsiądą jej ręce i uroczyście odśpiewają "Alleluja" Haendla.

Ona naprawdę jest dziwna, pomyślał ze zdziwieniem Valtterd, ale mimo wszystko uśmiechnął się.

Nie, Valtterdzie, to po prostu przeciętna Mary Sue.

    - Kim jest ta kobieta? - spytał jeden z mężczyzn, podjeżdżając bliżej.
    Chociaż liczył mniej więcej tyle samo wiosen co blondyn, wyglądał na starszego, gdyż męczący styl życia w ciągłym biegu odbił się na skórze. Miał krótkie, nierówno obstrzyżone czarne włosy,

"Ostrzyżone" jak już, człowieku, po jakiemu ty piszesz? 

spod których wyłaniała się opalona cera z jasnoniebieskimi oczami, zupełnie niepasującymi do reszty twarzy. Mężczyzna posiadał potężną posturę

I trzymał ją w dużej skrzyni, którą zamykał na klucz, bo bał się kradzieży. "Mężczyzna był potężnej postury" - tak lepiej. 

 – jego niezwykle umięśniona sylwetka była niemalże dwa razy szersza od Valtterda i wyższa przynajmniej o głowę.

Tak oto zostaje przedstawiony Haster - najbardziej upierdliwy boCHater całego opka. Jeśli mam być szczera, nawet bym go polubiła za to, że od razu wyczuł, kim jest nasza boCHaterka (czyli rasową Mary Sue), ale, niestety, koleś jest denerwujący również dla czytelnika, gdyż można powiedzieć, że ma zdartą płytę i ciągle powtarza to samo. Mały plus dla aŁtorki za uczynienie tego boCHatera nieznośnym wtedy, kiedy powinien być, i mały minus dla aŁtorki za uczynienie go nieznośnym też wtedy, kiedy nie powinien być nieznośny. Innymi słowy jest nieznośny cały czas.

    - Yashima – odparł, przenosząc na niego wzrok.
    Doskonale pamiętał chwilę, gdy po raz pierwszy spotkał się z Hasterem. Pomógł mu w walce z bandytami, a gdy wszyscy polegli i zostali sami, blondyn zaczął się obawiać, że owa niespodziewana pomoc to tak naprawdę kolejny bandyta, w dodatku przypominający bardziej olbrzyma niż człowieka...

Można się pogubić, co nie? Też myślałam na początku, że to Valtterd pomógł Hasterowi, a nie na odwrót. Tak to jest, kiedy źle się układa zdania...

No właśnie, problem leży w tym, że gdy czytamy o tym pomaganiu "z perspektywy Waldka", bo to w końcu jego wspomnienia, od razu myślimy, że to Waldek pomógł Horacemu. AŁtorko, zaznacz dokładniej, kto kogo ratuje, nie jesteśmy Voldemortem i Severusem, nie potrafimy wleźć boCHaterom do głów. 

 Od tamtego czasu Valtterd mimowolnie odczuwał lekki dystans do mężczyzny, mimo że do tej pory bardzo go polubił i właściwie w każdą podróż wyruszali razem.

Horacy ratuje życie Waldkowi => Waldek trzyma Horacego na dystans, bo ten wygląda jak olbrzym. No tak, Dolores Umbridge approves. 

Jednak zawsze, gdy blondyn spoglądał na Hastera, bardziej myślał o nim jak o olbrzymie, a nie człowieku. Kiedyś próbował to zmienić, ale niestety – co raz wbiło mu się w pamięć, nie zamierzało prędko odchodzić.

To ocenianie człowieka na podstawie wyglądu, takie gimbusiarskie...

    - Po co ją wziąłeś? - spytał jak zwykle nieufnie, rzucając beznamiętne spojrzenie jasnowłosej. - Kobiety to same kłopoty.

Dzięki, wiesz? A ja cię broniłam, głupia. *foch*

    Blondyn wzruszył ramionami.
    - Jechała do stolicy, więc wziąłem ją ze sobą – odrzekł, wytrzymując długie i wręcz miażdżące spojrzenie bruneta.

A, bo ten smok mnie gonił, więc dałem mu się złapać. Logika Waldka jest momentami powalająca. 

    - A wiesz cokolwiek o niej? - spytał, a gdy dostrzegł, że jego kompan nie odzywa się i nerwowo spogląda w końską grzywę, od razu odczytał odpowiedź na swoje pytanie. - Valtterd, co ty robisz? Powiedz mi, co ty robisz! – powtórzył z niedowierzaniem i pokręcił głową. - Nie pomyślałeś o tym, że może być bandytką? Na Szaleńca i jego piekielnych sługusów!

Zakochał się. Nie, dobra, żartowałam. Ale te seksistowskie komentarze są wkurzające. Thank you, Haster. You're a #@&$%@*

– Nie może być bandytką, przecież szukała pracy u krasnoluda!!!oneone11!! – krzyknął oburzony Waldek. 

    - Masz rację, nic o niej nie wiem – przytaknął mężczyzna. - Ale spokojnie – dodał, widząc, że czarnowłosy zamierza coś powiedzieć. - Wszystkiego się dowiem. Tylko zaproponowałem przewóz, zawsze mówiłeś, że jak nas więcej, tym lepiej.
    - Owszem – potwierdził. - Ale miałem na myśli tylko tych, których znamy. Przyjmowanie do drużyny osób, które pierwszy raz w życiu widzimy, nie jest bezpieczne.

Eee, ale czy nie byłoby bardziej opłacalne, gdybyście zabierali ze sobą też obcych i kazali im płacić za wspólną podróż? Poza tym, mała podpowiedź, Haster: Jest was więcej, a ona jest jedna.

    Valtterd przez dłuższą chwilę patrzył ukradkiem na jasnowłosą rozmawiającą z najmłodszym członkiem załogi. Nie wyglądała na kogoś złego, a tym bardziej nie na bandytkę.

No przecież jest ładna, więc nie może być zUa. XD 

    - Myślę, że ona nic nam nie zrobi – powiedział z namysłem. - Wygląda jak wojowniczka, ale jej ruchy trochę temu zaprzeczają. Raczej rzekłbym, że to jakaś dama albo łuczniczka, może kurierka. Chyba że jest świetnym szpiegiem i potrafi się kontrolować.

Co ma szpieg do... Nie, ja się poddaję, to opko z każdym zdaniem coraz bardziej traci sens.

    Brunet uniósł krzaczaste brwi, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
    - Niby na jakiej podstawie tak sądzisz? - spytał. - Coś ci powiem. Ona mi kogoś przypomina, tyle że nie pamiętam, kogo. Gdzieś widziałem już tę twarz.

Ekhm, może na tym rysunku z listu gończego? 

    Valtterd nie odpowiedział.
    - Haster, wiem, co robię – rzekł uspokajająco. - Pożyjemy, zobaczymy.

Jeśli pożyjemy...

    - Tak, tak – burknął z drwiną. - A ja ci mówię, z kobietami to sam kłopot.

A idź w cholerę, świńska, szowinistyczna menszczyzno. 

    - No cóż, ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej – odparł jakby w obronie, ratując się ostatnim marnym argumentem. To najwyraźniej mężczyznę zabolało, bo rzucił rozgoryczone, a jednocześnie rozeźlone spojrzenie Valtterdowi, jakby tamten przypomniał mu coś niemiłego i zakazanego.

Mujeju, jeju, nie popłacz się z tego powodu.

    - By cię diabli – warknął zbulwersowany i czym prędzej oddalił się od kompana.
    Blondyn westchnął. Same kłopoty, pomyślał ze skrywanym w sercu smutkiem.

Ciekawe, kto jest źródłem tych kłopotów... Waldek, nie dłub w nosie! I wstań, jak do ciebie mówię! Yashimo, ty też! 

 Nie powinien mu tego wypominać. Dobrze wiedział, że Haster miał żonę, którą bardzo kochał. Początkowo ona odwzajemniała uczucie, szybko zjednała sobie ufność mężczyzny. Prędko pobrali się, ale z nieznanych powodów ona nie mogła mieć dzieci. Mimo wszystko to nie przeszkadzało Hasterowi, potrafił to przeboleć. Dopiero później, po kilku latach przechodzący przez wioskę czarodziej uwarzył miksturę prawdy i wlał do napoju kobiety. Wypiła i powiedziała straszliwą prawdę...

Wielu rzeczy się nie dowiemy w tym opku, ale wytłumaczenie tej historii/-erii się pojawi. Po jakimś czasie, ale jednak.

A Waldek jest zwykłym bucem, wie, że nie powinien przywoływać bolesnych dla Horacego wspomnień, a jednak to robi. Ładny z niego kompan. 

W końcu, po wielu okropnych przeżyciach Haster stał się paserem, chociaż większość uznawała go za dobrego handlarza sprzedającego głównie wszelkiego rodzaju bronie,

Czyli jednak handlarz niewolników. A Bronie to przecież takie fajne kobiety...

 ale w nocy spieniężał kupcom nielegalne i często kradzione towary. Co dziwne, do tej pory nikt go nie złapał, nawet nie wysłano za nim listu gończego.

Sprzedawał kupcom, aŁtorko. Albo spieniężał towary.

 Widocznie za mało uczynił, by być poszukiwanym przez straż. Albo po prostu nikt nie przyłapał go na sprzedaży - lub kupnie - narkotyków. Najwyraźniej aby zaistnieć w świecie przestępców trzeba zrobić coś gorszego – zabić kogoś, a najlepiej nawet kilka osób.

A najlepiej zabić kurę. Wtedy ludzie z całego świata się na ciebie  rzucą. No co, aŁtorka inspiruje się Elder Scrollsami, to ja chyba mogę nawiązać do Skyrima? ;) 

Wtedy królestwo zaczyna interweniować i zawzięcie szuka mordercy. A wszelkie nielegalne transakcje ujawniają się w dalszych poszukiwaniach i wtedy rozpoczynają się prawdziwe kłopoty.

Serio, aŁtorko? Znowu straż miejska ma problem z łapaniem kogokolwiek i jest taka nieudolna i fokle?

    Po pewnym czasie klacz kobiety zrównała się z koniem Valtterda. Mężczyzna nawet tego nie zobaczył; dopiero słowa Yashimy wyrwały go z zamyślenia.
    - Jak długo będziemy jechać? - spytała.
    - Około trzy tygodnie, może trochę więcej – odparł od razu. Znał trasę do stolicy na pamięć, a czas, w jakim ją się przebywało, zależał od wielu czynników zewnętrznych oraz drużyny. - Yashimo? Mogę cię o coś spytać?
    - Tak? - Spojrzała na niego.
    - Kim jesteś? I po co chcesz jechać do stolicy?

Takie dosyć bezpośrednie te pytania. Prawie jakby ją pytał o wiek i wagę...

Ciekawe, co by zrobił, gdyby mu odpowiedziała, że jest poszukiwaną bezczelną mordrczynią i jedzie do stolicy, bo tak jej kazał jakiś dziwny pan Rafał. 

    Nadal miał obawę, że jednak kobieta nie odpowie. To uczucie nasiliło się, gdy przez długą chwilę milczała, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. W końcu przełamała lody i powiedziała:
    - Wiem tylko, że mam na imię Yashima. Kim byłam – jestem? - nie mam pojęcia. Straciłam pamięć i rozpoczęłam nowe życie, zupełnie od początku.

Nie chcę wam psuć tej miłej chwili, ale jak już coś rozpoczynasz, to wiadomo, że nie od środka. No, ty możesz jeszcze ewentualnie zacząć od dupy strony. 

Ravkos polecił mi jechać do stolicy, bo tam ma być dla mnie bezpieczniej – odpowiedziała z zamkniętymi oczami. Otworzyła je dopiero jak skończyła mówić i spojrzała ukradkiem na mężczyznę, chcąc dostrzec jego reakcję.

Wiem, że zamknęła te oczy, by się namyślić, ale cały czas mi przychodzą do głowy te wszystkie postaci z animców, które mówią z zamkniętymi oczami. (niektóre nawet chodzą z zamkniętymi oczami...)

No i jest jeszcze ten pan: 
Źródło

    Valtterd milczał, analizując w myśli słowa. Korzystając z tego, że choć trochę otworzyła się przed nim, pytał dalej:
    - Na pewno nic nie pamiętasz? Trochę to dziwne, stracić pamięć, tak całkowicie.

Podaj jej od razu Veritaserum, co się będziesz pierniczył. Zrób jej takie przesłuchanie w stylu Dolores Umbridge, może to opko stanie się ciekawsze. 

    - Nie – odpowiedziała niepewnym głosem, w którym mężczyzna jednak wyczuł małą tajemnicę. Nie wiedział, czemu dalej nie chce mu wszystkiego wyjawić. Boi się mnie, przemknęło mu przez głowę.

Dziwi cię to, Valtterdzie? Chyba że u was w Verrakirze opowiadacie każdej randomowo napotkanej osobie całą historię swojego życia?

Chciałabym też dodać, że wcale nie musi się ciebie bać. Może po prostu nie ma ochoty spowiadać się pierwszemu lepszemu typkowi. Żebyś chociaż księdzem był... Spowiednikiem... 

    - Tak więc mówisz, że jedziesz do stolicy, bo tam podobno ma być dla ciebie bezpiecznie – rzekł nagle beztroskim głosem, zmieniając temat. - Zamierzasz robić tam coś jeszcze?

Robić zdjęcia zabytkom, kupować pamiątki, przepłacać w miejscowych knajpach... Wróć, tfu, nie to opko, nie te czasy. 

    - Cóż – powiedziała cicho blondynka, zastanawiając się. - Planuję poszukać kogoś, kto będzie wiedział coś o mnie. Chcę odzyskać pamięć. Może pochodzę po bibliotekach i w którejś z ksiąg znajdę jakiś czar na przywrócenie wspomnień? Zobaczę.

To pochodzę wygląda okropnie w tym zdaniu. Ja bym powiedziała raczej: Może przejdę się po bibliotekach.

    - Chyba taki nie istnieje – odparł po krótkim namyśle Valtterd. - Podobno nie da się całkowicie odzyskać tego, co przepadło na zawsze.

Waldku, Waldku, mój ty znawco od siedmiu boleści, dlaczego zakładasz, że wspomnienia Yashimy przypadły na zawsze? Może zostały zepchnięte gdzieś do podświadomości i tam czekają na swój czas? Waldek to taki opkowy odpowiednik doktora Interneta - masz lekki katarek? Na pewno umierasz. 

A pamiętasz może czy zaraz po odzyskaniu świadomości piłaś jakąś miksturę?
    - Nie – odrzekła, kręcąc głową. - Do czego zmierzasz?
    - Słyszałem kiedyś, że istnieją napoje, od których traci się pamięć.(np. etanol :D) Wtedy można stworzyć antidotum i po jego zażyciu wspomnienia powracają. To zadziała nawet po kilku latach od zażycia mikstury. Ale skoro czegoś takiego nie pamiętasz, to być może naprawdę utraciłaś wspomnienia i już nie da się nic zrobić. Nic nigdy nie wiadomo.

Eee, ale czy wypicie mikstury nie mogło spowodować właśnie tego, że zapomniała o tym, że ją zażyła? O tym, że ktoś jej mógł podać tę miksturę, kiedy nie patrzyła bądź (hehehe) była nieprzytomna nawet nie wspominam.

Mogło, ale to jest doktor Waldek, jego nie przekonasz, on na wszystko ma taką samą diagnozę. 

    - Na pewno nie istnieje żaden czar przywracający pamięć?
    - Nie całkowicie. - Mężczyzna zamyślił się. - Kiedyś mój znajomy opowiadał mi o człowieku, który miał taki sam przypadek, co ty. Stracił pamięć. Podobno jeden z największych mistrzów magii rzucił na niego czar, który przywrócił resztki wspomnień zapisanych w mózgu. Od tego mężczyzna jedynie przypomniał sobie, kim w przeszłości był, nic więcej.

Chciałam tu wkleić przydługi tekst o plastyczności OUN, ale się powstrzymam.

Czy nie o to chodzi boCHaterce? Żeby przypomnieć sobie, kim była? Waldek coś w kulki leci, tu mówi, że nie ma czaru, tu że jest, ale nie, ale tak, oj, co za gałgan. 

    - Czyli jednak jest takie zaklęcie – powiedziała z nieskrywanym zadowoleniem kobieta. Mężczyzna łatwo wyczuł zawziętą determinację w jej głosie – nie zamierzała poddać się w walce o odzyskanie wspomnień.
    - Może – odparł Valtterd. - Tylko że ja wiem, czy ta opowieść jest prawdziwa. Jak będziesz w stolicy, pójdź do magów. Może oni coś będą wiedzieli.

Czy ja wiem, aŁtorko.

Waldek, niegrzeczny chłopcze, jak wiesz, czy ta opowieść jest prawdziwa, to powiedz boCHaterce, niech biedaczka nie traci czasu, nie drocz się z nią! 

    Westchnęła i opuściła nieco głowę. Mężczyzna w głębi serca współczuł jej utraty pamięci. Sam nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji.

You don't say? No masz, a ja myślałam, że w głębi duszy wszyscy marzą o utracie pamięci, no nie. 

    Nagle kilkadziesiąt metrów za plecami blondyna ktoś wrzasnął głośno i zaklął siarczyście.

AŁtorki, błagam, dajcie sobie spokój z tymi blondynami, brunetami itp. Ja teraz mogę kompletnie nie wiedzieć, o jakiego blondyna chodzi, bo tak się składa, że zapamiętuję imiona bohaterów, charaktery itd., a nie kolory włosów, te mają raczej drugorzędne znaczenie, chyba że mamy do czynienia z wyjątkową sytuacją, np. Ania z Zielonego Wzgórza i jej obsesja na punkcie rudości. 

 Konie zaczęły skakać przerażone, zrzucając niektórych jeźdźców ze swojego grzbietu.

Albowiem konie były w swojej wielości jedyne i jeden wspólny grzbiet posiadały, dzieląc się nim i stanowiąc świętą jedność. Tak jest napisane w drugim wydaniu poprawionym Opkobiblii. 

Yashima leżała już na ziemi, krzywiąc się z bólu i klnąc pod nosem, co zupełnie nie wypadało kobiecie (XD), a Valtterd ledwie utrzymywał się na swoim szalejącym zwierzęciu. Klacz kobiety pobiegła przed siebie, a za nią parę innych wystraszonych rumaków.

Od tego ich gadania już prawie przysnęłam, a tu znienacka jakaś akcja się zaczyna.


Poglądowy rysunek, kolejny mojego aŁtorstwa. Nic dziwnego, że Yashima spadła z konia, musi jej być trudno utrzymać się na takim rumaku, skoro sama jest paletką. 




    - Sukinsyny – warknął pod nosem rozeźlony blondyn i skierował przerażonego konia w stronę miejsca wypadku (samochodowego).
    Pogonił go, a zwierzę ruszyło szaleńczym galopem przed siebie.

Trzymajcie mnie, przysięgam na mojego nowego Ulubieńca, że "blondyn" pogonił wypadek. "A poszedł mi stąd, ty, wypadku, ty, nie będziesz mi zaburzał estetyki otoczenia!". 

 Trzymając mocno wodze, wyciągnął długi miecz i zręcznym ruchem odciął głowę najbliższemu bandycie. Z karku przestępcy wypłynęło mnóstwo szkarłatnej krwi, zalewając okolicę. Mimo że zabił już wiele ludzi, nie mógł powstrzymać skrzywienia wypisującego się na twarzy,

Hę? Że ten bandyta zabił już wielu ludzi i nie mógł powstrzymać? No raczej, bez głowy trudno jest się powstrzymywać od czegokolwiek. 
Dlaczego bandyta nie może powstrzymać skrzywienia? Bo nie żyje. 

 gdy widząc wystający kawałek kręgosłupa i ścięgien.

Gdy widząc... co? Porzygał się?

    Ten atak błyskawicznie zauważyli najeźdźcy. Przez chwilę patrzyli się przerażeni na Valtterda, po czym z okrzykiem wściekłości i żądzą krwi zaatakowali kolejnych członków drużyny, chcąc pomścić towarzysza. Mężczyzna, ściskając mocno szczęki, dalej wykorzystywał swoją przewagę nad pozostałymi i skutecznie ranił śmiertelnie wrogów.

Skutecznie ranił śmiertelnie. Wait what?

 Choć było ich zdecydowanie więcej niż członków kompanii, nie byli zbytnio doświadczeni – część z nich właściwie nie umiała posługiwać się mieczem. Inni chodzili w za dużych kolczugach, które zamiast bronić - obciążały ich.

Oczywiście doświadczeni bandyci nie byliby wystarczająco Tró.

Haha, obie wiemy, że aŁtorka inspirowała się Elder Scrollsami, więc wszystko się zgadza – w Skyrimie bandyci też są jacyś niewydarzeni. 

 Blondyn w końcu zeskoczył z konia i poczuł zapach palącej się smoły. Odwrócił szybko głowę w stronę nadchodzącej woni i poczuł mocne uderzenie czymś ciężkim w głowę. Od razu zrozumiał, że ogień miał tylko odwrócić uwagę.

Thank you, Captain Obvious.

 Jęknął mimowolnie i z wojowniczym szałem wbił miecz na oślep w atakującego bandytę. Gdy go wyrwał, dostrzegł na wrogiej twarzy tylko przerażenie. Trup padł na ziemię, zakrwawiając trawę. Valtterdowi od uderzenia trochę kręciło się w głowie i zachwiał się, ale nie upadł, lecz wbił ostrze w ziemię i oparł się o nie.

A bandyci chętnie poczekają, aż Waldek sobie odpocznie, no bo dlaczego niby mieliby wykorzystać moment słabości przeciwnika, no heloł. 

 By nie tracić czasu i nie zostać dźgniętym z zaskoczenia, po chwili rozejrzał się dookoła.

Chciałam coś napisać i w ogóle, ale za bardzo się śmieję w tym momencie.

I tak patrzył, i patrzył, a potem rozglądał się coraz szybciej, bo jego odcięta głowa toczyła się po drodze, z każdą sekundą nabierając prędkości. 

 Wszyscy znajdowali się w ogniu walki – wyglądało na to, że średnio na jednego członka drużyny przypadało dwóch bandytów. Niedoświadczonych bandytów. Młokosów.
    Przez chwilę przyglądał się walczącemu Hasterowi i uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak mężczyzna bez problemu włada swoim wielkim, orkowym toporem. Tak, on był z pewnością mistrzem w tej dziedzinie walki. Z łatwością powalał otaczających go bandytów i z nieskrywaną satysfakcją na twarzy ruszył pomóc towarzyszom.

Oczywiście, topór musi być orkowy bądź krasnoludzki. Bo kto to widział elfa lub niziołka z toporem. *wzdycha*

    Nagle Valtterd zobaczył Yashimę otoczoną przez pięciu średnio uzbrojonych bandytów. Po krótkiej chwili stojący obok nich wróg dołączył do kręgu, wyciągając imponujące ostrze. O cholera, zaklął w myślach mężczyzna i wyrwał miecz z ziemi.

Ten wróg. Zaklął, bo imponujące ostrze umknęło mu w ziemi. 

Prawie biegiem ruszył w stronę kobiety, jednak od razu zdał sobie sprawę, że jest za daleko, że nie zdąży.

Jeśli myślicie, że tych sześciu przeciwników to żadne wyzwanie dla naszej boCHaterki, to macie rację.

 Niemalże w tej samej chwili drogę przerwał zastąpił mu atakujący wróg, który najwyraźniej zobaczył, co blondyn planuje zrobić. Sztywnym ruchem zranił ramię Valtterda, po czym zamachnął się do mocnego ciosu.

Po co się ograniczać, nazwij to wprost potężnym ciosem. Wciśnij LPM i przytrzymaj, pfft.

 Mężczyzna z wściekłością wypisaną na twarzy odparował atak, po czym butami z lekkiej skóry kopnął mocno ciężko opancerzonego bandytę, powalając na ziemię.

A istnieje ciężka skóra?

Hmm, może aŁtorka myśli, że lekka skóra jest z lekkiego zwierzęcia, a ciężka z ciężkiego, np. ze słonia. 

 Miecz wypadł z dłoni, a na twarzy wypisało się przerażenie świadomością, że nie da rady wstać, że już umiera... Blondyn podszedł do leżącego i wbił ostrze w ciało. Wyrywając je, patrzył już na jasnowłosą.

Ja już się pogubiłam w tym opisie, a wy?

Kupię smoka! W końcu jakoś trzeba przekonać aŁtoreczki, żeby przestały określać boCHaterów kolorami włosów, bo nic dobrego z tego nie wynika, a czytelnik tylko się gubi. Kto ma jakieś ciekawe oferty sprzedaży, niech pisze na maila. 

    Wyglądało na to, że radziła sobie całkiem dobrze. Przed chwilą powaliła bandytę dwa razy potężniejszego od niej i zręcznym ruchem dziabnęła drugiego wroga w ramię.

Dziabnęła, pfft. Dźgnęła brzmiałoby lepiej.

 Teraz otaczało ją tylko – a może aż? - trzech wrogów.

Iii tam, cóż to dla niej! Pośpiewajmy trochę: 
I'm crazy like a fool, what about it, Mary Sue? Mary, Mary Sue... Mary, Mary Sue.... 

Nadal znajdowała się w środku trójkąta, odpierając ataki z każdej strony. Nagle podbiegła do jednego z przeciwników i wbiła długie ostrze w jego klatkę piersiową.

Widzę to tak, że ona nagle wybiegła z tego trójkąta, po czym podbiegła do jednego z wrogów i dopiero po kilku sekundach wbiła mu miecz w klatkę piersiową.

 Szybko wyrwała je, kopiąc jednocześnie martwego bandytę, by przyspieszyć upadek zwłok na ziemię. Valtterd przez chwilę patrzył na to osłupiały, nie wiedząc, co robić. Dopiero gdy blondynka powaliła drugiego wroga na ziemię, otrząsnął się i podbiegł do niej, by pomóc zabić ostatniego przestępcę.

Oczywiście wszyscy pozostali przy życiu bandyci grzecznie omijali go, zamiast wbić mu miecz w plecy...

Oni w ogóle nic nie robili, tylko grzecznie stali i czekali na swoją kolej, żeby zmierzyć się z Marysią i dostać od niej wpiernicz. Wcześniej wydali swoje ostatnie oszczędności na bilety, żeby w ogóle mieć możliwość wzięcia udziału w tej walce. 

 Stanął za jego plecami i już zamierzał wbić w nie swoje ostrze, gdy zobaczył fragmenty dwóch mieczów przeszywających ciało wroga.

Nazwałabym te fragmenty ostrzami bądź czubkami. Chyba, że to jelce już wychodziły na zewnątrz.

 Gdy zostały wyrwane, a bandzior padł martwy na ziemię, Valtterd spojrzał z zaskoczeniem na chłodno połyskujące oczy kobiety, w których z zimnem kontrastował ognisty zapał do walki. Ona nie jest jakąś damą dworską, pomyślał stanowczo. Ani kurierką, ani łuczniczką. Ten ogień w oczach... barbarzyński, ognisty zapał... Z pewnością jej wzrok należał do północnych wojowników, niezwykle utalentowanych w szermierce i wiecznie żądnych krwi. Jednak coś w tym spojrzeniu nie podobało się mężczyźnie... Czyżby ten emanujący chłód? Co mógł oznaczać?

Że ma serce jak z lodu, pfft. Ewentualnie zobaczył fragment jej mózgowia.

Śpiewamy dalej, tym razem Disney:
Let it go, let it go, and she'll rise like the break of dawn, let it go, let it go, that perfect girl is here! Here she stands in the light of day... Let the storm rage on! The cold never bothered her anyway... 

    Blondynka zimnym wzrokiem spojrzała na Valtterda. Na twarzy wymalowało się nagłe zaskoczenie z domieszką przerażenia, a w oczach lód zaczął pękać.

Na czyjej twarzy, nie mam pojęcia, co kto tu robi, w tym opku panuje taki Chaos, że za chwilę wyłonią się z niego Gaja i Uranos, a potem popukają się po głowach i stwierdzą, że w greckiej mitologii jest chyba trochę lepiej. 

Odwróciła się szybko od mężczyzny i natychmiast ruszyła do dalszej walki, pomagając towarzyszom pokonać bandytów.

Mówiłam, widać jej mózgowie. To pewnie wylew.

    Nie minęło kilka chwil, a większość wrogów leżała martwa na ziemi; pozostali uciekli, widząc, jak wielkie spustoszenie sieje drużyna na pozór zwykłych handlarzy. Najwyraźniej nie spodziewali się tak zawziętej obrony albo raczej myśleli, że nikt z kompanii nie będzie umiał dość dobrze walczyć. Głupcy.

Cieszymy się, że tak sądzisz, Narratorze Oceniający.

    - Dobrze mówiłem, do cholery! - warknął Haster, zbliżając się do Valtterda. - Ona jest jednym z tych bandziorów!

Po czym wnosisz, Horacy? 

    Nie widząc żadnej reakcji blondyna, uznał, że w ten sposób przyznaje mu rację.

Wiemy, że chodzi o Hastera, ale tak czy siak to zdanie jest dziwne.

    - Widzisz? A ty, głupcze, wierzyłeś, że jest dobra! Ona uciekła! Mówiłem, kobiety to zło!

Ja ci zaraz zrobię zło... 

    - Yashima nie należy do bandytów – odparł dziwnym głosem Valtterd, jakby mówił przez sen. Zamyślone spojrzenie zatrzymało się na zakrwawionym ciele martwego wroga pokonanego przez kobietę. - Czy widzisz te trupy? Ona ich zabiła.

A gdzie jest sama zainteresowana i dlaczego wykorzystuje Waldka jako swojego adwokata? Może niech też coś powie. 

    - Żartujesz sobie – prychnął Haster.
    - Ona ich zabiła – powtórzył dobitnie Valtterd, przenosząc obłąkańczy wzrok na kompana. - Widziałem to.

Ten obłąkańczy wzrok jest trochę martwiący, nie sądzicie?

Martwi mnie też to, że najwyraźniej nikt poza Waldkiem  tego nie widział. A przecież wyżej jest napisane, że Yashima "ruszyła do dalszej walki, pomagając towarzyszom pokonać bandytów". I co, wszyscy ci "towarzysze" nagle zachorowali na zbiorową ślepotę i żaden nic nie widział? 

    - Na pewno dobrze się czujesz? - spytał brunet, marszcząc brwi. - Człowieku, ona cię zaczarowała. To wiedźma, jeśli nie gorzej. Albo bandytka-wiedźma, to będzie lepsze określenie.
    - Haster, do cholery! Dlaczego nadal nie chcesz mi wierzyć?
    - Bo ja po prostu wiem swoje – odpowiedział, patrząc w oczy Valtterda. - Znam kobiety. Każda jest taka sama.
    - Mówisz tak, bo twoja była suk...– syczał przez zęby, mrużąc ze złości oczy. Towarzysz natychmiast przerwał jego wypowiedź.

Mały spoiler: nie, nie była suką. Była sukkubusem.

A może nie umie być sukoa. #pozdrodlakumatych

    - Zamilcz, głupcze – warknął Haster takim tonem, jakby kompan wchodził na jego prywatną strefę niedostępną dla każdego.

No bo... Tak jakby wchodzi? I drobna uwaga: aŁtorko, albo pisz, że ta strefa nie była dostępna dla każdego, albo zastosuj nasze cudowne podwójne zaprzeczenie i pisz "niedostępna dla nikogo". 

    - Oszalałeś na jej punkcie – mówił dalej coraz bardziej zbulwersowany Valtterd. - Do tego stopnia, że winisz kobiety za swój nieszczęśliwy los, a nie jej pokrewnych. To one zniszczyły twoje życie, zaś ty nie potrafisz teraz odnaleźć się w nim.

Czyli... kogo wini? Ludzi? Znaczy, po spoilerze wiadomo, że chodzi o demony, ale trudno to wywnioskować po tym dialogu.

    Haster nie odpowiedział, tylko uderzył pięścią Valtterda centralnie w twarz. Mężczyzna upadł na ziemię, a ze złamanego nosa wypłynęła krew.

Powtórzę pytanie - gdzie jest Yashima? Tu się o nią leją po mordach, a ona nic? Co za cyrk. 

 Wiedział, że mógł się powstrzymać, ale nie dał rady. Towarzysz zaszedł po prostu za daleko. Musiał powiedzieć mu wszystko, co o nim sądzi. I drogo za to zapłacił. Choć w pierwszym impulsie zamierzał wstać i czym prędzej oddać cios, największym wysiłkiem woli powstrzymał się i złapał dłonią potwornie bolący nos, powiększając jedynie cierpienie. Zawsze wiedział, że Haster był nader porywczy, ale nigdy się nie spodziewał, iż uderzy jego. Valtterda. Swojego przyjaciela.

Czemu tutaj wszyscy wszystko rozwiązują przemocą? Jak w przedszkolu.

Jeśli uważasz go za swojego przyjaciela i chcesz, żeby traktował cię po przyjacielsku, to nie zachowuj się w stosunku do niego jak świnia, proste. 

    - Uważaj na to, co mówisz – wyszeptał groźnie Haster,

Wiem, gdzie mieszkasz. 

odwrócił się i szybkim, zdenerwowanym krokiem poszedł po swojego konia. W jego oczach nie było ani krztyny współczucia czy poczucia winy.
    Valtterd tylko spoglądał na niego zmrużonymi oczami, rzucając mu w myślach najróżniejsze przekleństwa.

Na podstawie tego opka można stworzyć pracę o schorzeniach psychiatrycznych i neurologicznych.

Ty głupi głupku! Nicponiu! Pachole! Hultaju! Powiem pani! 

Rozdział III

"Za każdym razem, gdy dokonujesz rozpoznania terenu, postępuj tak, jakbyś był przekonany, że w pobliżu znajduje się ktoś, kto nie powinien cię dostrzec. Nigdy nie zakładaj, że nie ma zagrożenia."
~ Halt, Zwiadowcy, Księga I: Ruiny Gorlanu

To takie... głEMbokie.

Rozdział III


    Nie czuła się za dobrze w drużynie. Od czasu spotkania z bandytami zauważyła, że niektórzy patrzą się na nią oskarżycielsko, jakby była winna napadowi. Szczególnie dawał się jej w skórę Haster, który bez najmniejszych skrupułów okazywał wyraźną niechęć, wręcz nienawiść do jej osoby.

Kurna chata, wszystko spoko, oskarżają ją, Horacy jej nie lubi, ojej, ale błagam o odpowiedź na jedno pytanie: dlaczego?! Jaki oni mają powód, żeby tak myśleć, coś mi umknęło, Arkanistka coś wycięła i mi nie powiedziała, czy ten wątek rzeczywiście jest z dupy wzięty? 

Tutaj nic nie wycinałam, wypraszam sobie!

Tak właśnie myślałam, bo zawsze mówiłaś, co wycinasz. Czyli jak zwykle - nic tu się kupy nie trzyma. 

Zwykle rozkazywał robić najgorsze prace albo takie, by była jak najdalej od niego – pewnie nie miał ochoty spoglądać choćby przez chwilę na jej twarz.

To po kiego grzyba w ogóle za nimi polazłaś?

Idź, poskarż się pani. 

 Jedynie od czasu do czasu rozmawiała z Valtterdem, lecz on również stał się jakiś dziwny. Nie mówił, że jej nie lubi, ale w jego zachowaniu coś się zmieniło; stał się bardziej wyciszony i ostrożniejszy, wolał słuchać, niż mówić.

Może w końcu wpadł na to, że ma szansę dowiedzieć się więcej, jeśli zacznie słuchać i skończy urządzać ludziom niczym nieuzasadnione przesłuchania. Brawo, Waldek, jest postęp. 

    Minęło kilka długich dni, a ona dalej czuła się nieakceptowana w drużynie.

Potnij się żelkami, boCHaterko. Albo utop w maślance.

    Pewnej nocy, gdy nie mogła usnąć, chociaż do jej warty było daleko, usiadła pod drzewem zdecydowanie dalej od reszty grupy i osoby patrolującej. Patrzyła tępo półotwartymi oczami w ziemię, zastanawiając się, co zrobiła złego. Odruchowo złapała dłonią włosy i przeczesała je. Nie. To, co się działo, nie mogło być jej winą. Czemu mam się nimi przejmować, skoro za kilkanaście dni już z nimi nie będę?, spytała się w myślach, zamykając oczy i potrząsając głową. To wszystko wydawało się bez sensu.

Ten angst! I to totalne niezrozumienie całego świata dla zajebistości naszej Mary Sue! Klasyka!

Ja też nie rozumiem. Tu się przejmuje, tam się nie przejmuje, tu się izoluje od grupy, tam płacze, że nie ma przyjaciół... Mam dla nich wszystkich radę – chociaż raz ze sobą poważnie porozmawiajcie. Chociaż raz. BoCHaterko, masz z nimi problem, oni mają problem z tobą, to może pójdź do nich, zmuś do rozmowy, w ten sposób zrobisz pierwszy krok do rozwiązania problemu. Siedząc  pod drzewem i angstując... Nie zajdziesz daleko. 

    Spojrzała przed siebie, w głąb mrocznego lasu. Mogła wziąć konia i uciec przed kłopotami, przed życiem. Tylko po co?

Ech, no właśnie. Rozmowa? Próba rozwiązania problemu? Nie, lepiej uciec. Bravissimo. 

    - Dobrze walczysz – powiedział cicho czyjś męski głos.
    Uniosła głowę i spojrzała zamyślona na Valtterda. Skinęła tylko i oparła się mocniej o korę drzewa drapiącą przyjemnie obolałe plecy. Wydawała się nie przejmować słowami mężczyzny; właściwie wyglądała na zniechęconą do jakiejkolwiek rozmowy, wolała, by blondyn odszedł i zostawił ją w spokoju, pogrążoną w dalszych przemyśleniach. Ten jednak najwyraźniej nie zamierzał tego zrobić, podszedł bliżej.

Morze angstu, naprawdę.

Nie sądziłam, że będę mogła to zrobić, ale mogę i zrobię to z radością – pochwalę Waldka. W końcu ktoś tu próbuje się komunikować za pomocą słów, a nie pięści czy uciekania. Tak trzymaj, chłopie, teraz tylko nie daj się spławić.

    - Wiem, o czym myślisz – rzekł po chwili i usiadł obok niej. Spojrzała na niego pytająco, unosząc brew. - O zachowaniu drużyny w stosunku do ciebie.
    - Brawo – mruknęła z rozdrażnieniem w głosie. - Gratulacje.
    - Nie przejmuj się nimi. - Uśmiechnął się, nie będąc ani trochę zniechęcony jej irytacją.
    - Nie wiem, co im zrobiłam – wykrztusiła z siebie po długiej chwili krępującego milczenia. Nie potrafiła długo taić swoich odczuć.

Nie moja wina, że jestem taka zajebista!!!!1111oneone!

    - Podejrzewają cię o współpracę z bandytami – odpowiedział głosem sugerującym, że w to nie wierzy.
    - Co? - spytała całkowicie zbita z tropu, mimo że podejrzewała to wcześniej. - Ale to nieprawda! - zaprzeczyła.

To może im to, do cholery, powiedz! Waldek robi za twojego adwokata, a ty siedzisz sobie, pławisz się w blasku swej chwały i toniesz w morzu angstu. Ogarnij się. 

    - Wiem - Valtterd skinął głową. - Nie chcieli mnie słuchać.

Nie dziwota. Też wolałabym wysłuchać samej zainteresowanej, a nie człowieka, który w tym przypadku właściwie wie niewiele więcej ode mnie. 

    - Czyli cała drużyna jest przeciwko mnie – westchnęła zrezygnowana blondynka, spoglądając wymijająco w niebo, jakby właśnie ono miało udzielić jakiejś porady.

Gdzie są moje żelki? Muszę się pociąć!

Tam drużyna, cały świat jest przeciwko tobie! Patrz, nawet to drzewo, pod którym siedzisz – jak na złość żadna z jego gałęzi nie chce się złamać i zlecieć ci na głowę. ;(

    - Ja nie – powiedział, chcąc ją pocieszyć, ale to nie za bardzo poskutkowało. Uśmiechnęła się krzywo. - Myślę, że drużyna nic do ciebie nie ma. Obwiniaj Hastera i wszystko, co o tobie rozgłosił. Ostrzegam cię, on w najmniej spodziewanej chwili może spróbować cię zabić. Powiedzmy, że... nie jest nastawiony do ciebie zbyt przyjacielsko. Drużyna zapewne boi się mu sprzeciwić, wiesz, jaki on jest – skrzywił się, odruchowo dotykając swojego nosa.

On tak na poważnie jej oznajmił, że koleś chce ją zabić? *facepalm*

Powiedz, że ten bezsensowny fragment wcale nie istnieje i że wcale go przed chwilą nie przeczytałam. Idę po raz kolejny odkazić sobie oczy. 

    - Wrogów mi brakowało – mruknęła z sarkazmem. Widmo możliwej w każdej chwili śmierci sprawiło, że poczuła jeszcze większą niechęć do dalszej podróży. Blondyn skrzywił się. - Wiesz co, Valtterd? Dziwny z ciebie mężczyzna.
    - Dlaczego tak uważasz? - spytał trochę zaskoczony, ale jego wyraz twarzy sugerował, że wiedział, co kobieta miała na myśli.

Nie bije mnie po twarzy, nie angstuje pod drzewem, nie obraża się na cały świat, za to przychodzi porozmawiać? Coś z nim jest nie tak! 

    - Mówisz mi to wszystko. Pomagasz mi. Ostrzegasz przed Hasterem – wymieniła krótko. - Dziękuję.

... Nie, to nie jest dziwne. To jest totalnie bez sensu.

Ja wiem, czy bez sensu? Przynajmniej facet próbuje nawiązać kontakt z tą kosmitką, nie urządza jej już przesłuchań i chyba rzeczywiście próbuje jakoś pomóc. Lepsze to od tego cyrku, który widziałam w ostatnim rozdziale. Inna rzecz, że Yashima niespecjalnie tu zachęca do pomagania jej, ale to tym lepiej, że Waldek chociaż stara się być w porządku. Albo tylko tak mi się wydaje, bo jest późno i mięknie mi serce.

Miałam na myśli jej odpowiedź.

    - Może i jestem inny – mruknął, zgadzając się ze słowami. Zignorował podziękowania. - Może masz w tym rację. Wiele czasu spędziłem u kobiet, poznałem je. Może to dlatego stałem się... mniej męski.

Bo prawdziwy mężczyzna nie pomaga, nie rozmawia i nie próbuje zrozumieć innych ludzi, prawdziwy mężczyzna siedzi na fotelu z browarem w ręku, ogląda mecze i okazjonalnie, gdy ma jakiś problem, daje komuś w mordę. 
ĄĄĄĄĄĄĄĄ, ZABIERZCIE MNIE Z TEGO PIEKŁA. 

    - Mężczyzną to nadal jesteś – sprzeciwiła się jego słowom. - Tylko bardziej rozumiesz innych.
    - Pozostawmy to bez odpowiedzi – rzekł. - Idę na swoją wartę.
    Wstał i zamienił się ze swoim kompanem. Kobieta odprowadziła go wzrokiem i z uśmiechem spuściła głowę na klatkę piersiową. Może i był dziwny, ale miło się z nim rozmawiało.

Nie rozumieć, nie mówić w język aŁtoreczka.

Oja, rozmowa! To język i słowa jednak do czegoś służą! Wow, to takie fantastyczne! 

* * *

    O świcie Haster zarządził natychmiastową pobudkę. Niewyspani członkowie drużyny rzucali mu rozeźlone spojrzenia i marudzili; część z nich, która położyła się i usiłowała z powrotem usnąć, została brutalnie dobudzona lodowatą wodą.

Sorry, ale takie "dobudzanie"  lodowatą wodą kojarzy mi się tylko z kiepskimi żarcikami z kreskówek. Ohoho, wyleję ci wodę na łeb, żebyś się obudził, ohoho, wyborne! 

 Odziani we własne pancerze (dobrze, że nie cudze) zebrali się przy wczorajszym ognisku, po którym zostało tylko spopielone drewno, przyglądali się pełnemu sił olbrzymowi i z najwyższą uwagą chłonęli każde słowo wydobywające się z pełnych warg mężczyzny.

Mmm, te pełne wargi... Przepraszam, to zbyt śmieszne, by to tak zostawić.

Tu miałam jakiś komentarz, ale skisłam i go zapomniałam. :(
Ale te pełne wargi, oh, yes. XD

    - Wy sobie nie myślcie, że jest tak łatwo – ostrzegł ich. - Bandyci nadal mogą nas szpiegować. Czuję, że to nadal robią. - Rzucił krótkie spojrzenie Yashimie.

Subtelniej się nie dało. :D To może teraz boChaterka jakoś zareaguje, podejmie temat? A może Horacy wyjaśni, dlaczego właściwie ją oskarża? 
Nie? 
By the Nine, na co ja liczę. 

- Od dzisiaj wszyscy wstajemy o świcie i podróż kończymy o zmierzchu. Bez dyskusji, tak już będzie, aż dojedziemy bezpiecznie do stolicy.

Eee, ale jak to niby ma pomóc w uniknięciu szpiegowania przez bandytów? Cóż to za misterny plan?

    - Haster – odezwał się Valtterd. - Czy ty chcesz nas wykończyć do reszty? Lepiej będzie, jeśli nie skrócisz nam snu. Zmęczeni prędzej polegniemy z rąk bandytów.
    - Jeśli wolisz umrzeć, to proszę, droga wolna, możesz sobie iść – powiedział chłodno, z lekceważeniem.

Horcy ma jakąś paranoję i jest głuchy na odrobinę bardziej sensowne argumenty. W dodatku jego odpowiedzi są jakieś niepoważne. Chłopie, Waldek ci właśnie powiedział, że umrzecie, jeśli będziecie przemęczeni! 

Valtterd skrzywił się, widząc, jak jego przyjaciel zmienił się, po zauważeniu jego stosunku do Yashimy. Nie wiedział, że tak bardzo będzie próbował przekonać go do swojej racji, by nawet traktować go jak kogoś innego, jak śmiecia.

Powiedział Waldek, który swojego "przyjaciela" trzyma na dystans, bo ten kojarzy mu się z olbrzymem. Makes perfect sense. 

- A każdy, kto chce żyć i bez uszczerbku na zdrowiu dojechać do stolicy, niech wyrusza ze mną.

Nie zwracajcie uwagi, ja tu sobie tak tylko pokasłuję, to nic. 

    Zapanowało milczenie.
    - Nie słyszę sprzeciwu – odezwał się po chwili Haster. - W takim razie pakujcie się i wyjeżdżamy.

Oni to naprawdę jacyś geniusze planowania, co do jednego.

Janusze. 
Milczenie oznacza zgodę, a że nikt się nie sprzeciwił, decyzja korzystna dla Horacego została podjęta jednogłośnie. 

* * *

    - Zwariował – skwitował rozeźlony Valtterd, pomagając kobiecie włożyć ciężkie skrzynie na drewniany wóz. Oczywiście, to było jedno z wielu poleceń Hastera.

Horacy jest taki zUy, że zaraz każe boCHaterce oddzielać groch od soczewicy albo mak od popiołu. I nie pozwoli jej iść na bal do jakiegoś lalusiowatego księcia. :(

- On wpakuje nas w jeszcze większe bagno.
    - Możemy jechać własną drogą – odpowiedziała cicho Yashima, wzruszając ramionami.
    - We dwójkę? - spytał z powątpiewaniem, patrząc na nią. - Może i jesteś – albo byłaś – wojowniczką, to sami nie damy rady.

Huh? Temu zdaniu brakuje piątej klepki. Albo po prostu nie ma w nim "mimo że", a jest za to jakieś totalnie z czapy "może i". 

Musimy się z nim trzymać. Twardy z niego sukinsyn.

Eee, Yashima jakoś dawała sobie radę sama przez jakiś czas, więc ten pomysł nie jest taki totalnie od czapy. No i jak nie będziecie za sobą wlekli towaru, to też łatwiej wam przyjdzie podróżowanie...

    - On uderzył cię w nos? - mruknęła niewinnie blondynka. Mężczyzna przeszył ją spojrzeniem, marszcząc brwi.
    - Widziałaś? Cholera, myślałem, że nikt tego nie zobaczy.

Bo gdy ci przyłożył, to byliście tak dobrze ukryci, że nikt nie mógł was zobaczyć, prawda. 

    - Że nie zobaczy, jak idziesz do naszego medyka? - spytała z niedowierzaniem i ledwie słyszalną drwiną. - Ja po prostu obserwuję wszystkich. Ciebie też mam na oku.

To źle zabrzmiało. Yashima-stalker.

Jak już skończy się ta wyprawa, to boCHaterka włamie się Waldkowi do sypialni i będzie go obserwować podczas snu. A w ciągu dnia będzie wszędzie za nim chodzić i sparklić na słońcu. 

    - To dobrze czy źle?
    - Nie wiem. Po części to i to.
    Valtterd parsknął śmiechem.
    - Zaskakujesz mnie coraz bardziej – powiedział z uśmiechem. - Ciekawi mnie, kim naprawdę byłaś w przeszłości. Wydaje mi się, że nie utraciłaś swoich umiejętności.
    - Można tak powiedzieć – odrzekła po krótkiej chwili namysłu. - Mogę wiedzieć, kim według ciebie byłam?

*wzdycha* Nawet jeśli straciła pamięć i zmieniono jej wygląd zewnętrzny, to informacje zapisane w OUN pozostają niezmienione...

    Mężczyzna zastanowił się.
    - Stawiałbym na wojowniczkę z północy. No, ale... - zawahał się.
    - Tak? - spytała, chcąc go pociągnąć za słowo.

Kolejna mieszanka wybuchowa – albo ciągniemy kogoś za język, albo łapiemy za słówka. Nie ciągnij słowa, boCHaterko, może ono ma tak naprawdę na imię Andrzej i nie lubi być dotykane? 

    - Nic, nic – mruknął pospiesznie, marszcząc brwi. - Nieważne.
    - Skoro tak sądzisz – odparła. - Jednakże twoja teoria jest interesująca. Na jakiej podstawie tak uważasz?

Bo Tak.

    - Wyglądasz jak mieszkańcy północnej części kontynentu – powiedział. - Masz wysokie kości policzkowe, wyraźnie zarysowaną szczękę, jesteś jasną, bladą blondynką i masz typowy, twardy akcent. To jedno. A drugie to to, że widziałem ciebie w walce. Chyba każdy słyszał o umiejętnościach szermierczych klanów północnych. Wszyscy mówią o ich wspaniałym talencie. Ty go z pewnością posiadasz, podobnie jak ja. - Z pewnością nie był skromny.

Zawsze mi się wydawało, że posiadanie jakiejś umiejętności wiązało się z wcześniejszą jej nauką, a nie pochodzeniem osoby, ale najwyraźniej się myliłam.

ALENOBOPRZECIEŻ W GRACH KOMPUTEROWYCH TO TAK DZIAŁA, ŻE NAPSZYKŁAD ARGONIANY UMIO POD WODO DYCHAĆ, A ELFY WYSOKIE RODY MAJO TALENT DO CZARODZIEJSKICH RZECZÓW!!!11! NIEZNASZSIEM. ;(

Ale ja mówię o umiejętnościach, a nie o zdolnościach. Dwie zupełnie różne rzeczy.

Myślisz, że dla opek i ich aŁtorek to jest takie oczywiste? 

    Skinęła ze zrozumieniem kilka razy głową.
    - Czyli przyda mi się poszukać informacje o ludach północnych – rzekła.
    - Albo klanach – odpowiedział. - Każdy tamtejszy kraj jest podzielony na kilka klanów. A klany dzielą się na ludy. Północ to dziwna kraina. I mówię to ja, niegdyś tamtejszy mieszkaniec.
    - Podobno stamtąd pochodzą najwięksi wojownicy i najgorsze potwory – przypomniała sobie kobieta.

Czemu to opko nie zacznie się samo analizować?

I don't even. 

    - Ale znowu magowie chyba są najgorsi na całym kontynencie – zaśmiał się Valtterd. - Jedynie uzdrowiciele są znośni.

Mhm, bo na Północy nie znajdziesz ani jednego świetnego maga i ani jednego kiepskiego wojownika. Co za idiotyczne stereotypy. 

    - Przeczuwam, że władcy krajów nie zniżyliby się do tego poziomu, by prosić medyków z południowych krain o pomoc. Nie pozwoliłby im na to honor – mruknęła i uśmiech zniknął z jej twarzy. Ja byłabym taka sama, pomyślała. Może naprawdę pochodzę z północy?

Mujeju, jeju, taka jestem dumna, nie będę prosić byle kogo o pomoc.

    - Wy tam! - krzyknął Haster. - Pospieszyć się.
    - Robota skończona – stwierdził chłodno Valtterd, nie odwracając się w stronę olbrzyma. Sprawiał wrażenie urażonego faktem, że ktoś śmie przerywać mu rozmowę. Oko za oko, ząb za ząb, pomyślał posępnie.

Zło za zło. Eee, nie ten skrypt. A w sumie wtrącanie tego powiedzenia w tym miejscu jest od czapy.

A nawet z rzyci. W powyższym fragmencie nie widzę żadnego uzasadnienia dla przytaczania tego powiedzenia, ktoś tu nie rozumie, co właściwie mówi/pisze. 

    - Tak? - Brunet podszedł bliżej. - Widzę, że ty to włożyłeś. - Jednym ruchem zrzucił kilka skrzynek na ziemię. - Ona ma to zrobić, a ciebie biorę na słówko.

Hahaha, biedny Horacy awansował na stanowisko Czarnego Charakteru z bajek dla dzieci. Zaraz będzie nie tylko oddzielanie grochu od soczewicy, ale jeszcze zaklęte wrzeciono, zatrute jabłko i zamykanie boCHaterki w wieży. 

    Vallterd i Yashima westchnęli w tej samej chwili.
    - On chyba naprawdę się na ciebie uwziął – mruknął tak cicho, by Haster nie usłyszał. - Pieprzony, twardy sukinsyn.

No raczej zUa maocha abo inna czarownica. 

 - Byli przyjaciółmi, a traktowali się jak wrogowie. Valtterd zaczynał mieć tego serdecznie dość.

My też już mamy dość tych przedszkolnych przepychanek.

    - Idź, bo się zdenerwuje. Włożę to – odpowiedziała, ponaglając go.
    Od nowa zaczęła pakować ciężkie skrzynie. Wiedziała, że Haster jej nienawidził. Specjalnie dawał jej najgorsze prace i poniżał przed wszystkimi.

Nie martw się, zwykle podobne sytuacje kończyły się dla bohaterek małżeństwami z (niestety, nie zawsze) przystojnymi książętami, może jest dla ciebie nadzieja. 

 Zamknęła oczy i otarła pot z rozgrzanego czoła. Przy okazji pewnie chciał pokazać wszystkim, że on włada tym obozem. A nikt nie zamierzał zrobić czegoś nie po jego myśli, bo bał się kary.

Nooo, on chyba jest oficjalnym przywódcą tej karawany czy tylko mi się wydaje?

 Sam wygląd przypominający bardziej olbrzyma niźli człowieka odstraszał większość członków drużyny. Mało kto śmiał mu się sprzeciwić.

Temu wyglądowi. Nie dziwię im się, wyglądy potrafią być przerażające. 

 Otworzyła oczy i spojrzała na las. Nagle dostrzegła jakiś szybki ruch, jakby ktoś dostrzegł jej spojrzenie i usiłował przed nim uciec. Zmrużyła oczy, wypatrując przeciwnika. Jej dłoń zacisnęła się na klindze długiego miecza; kobieta nigdy nie lekceważyła tego, co zobaczyła.

Ciach, i po paluszkach: 2 A tak poza tym, to chyba nasza droga Yashimka nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo wzrok ludzki jest zawodny.

 Stała tak przez krótką chwilę i zaczęła powolnym krokiem zbliżać się do miejsca, gdzie ktoś – lub coś – schowało się. Szukając wzrokiem przeciwnika w krzakach, co jakiś czas rozglądała się dookoła, by samej nie zostać zaskoczonym.

O, w międzyczasie boCHaterka zmieniła płeć. Może ma nadzieję, że jako facet lepiej sobie poradzi z dwunastoma pracami od Horacego. 

Stanęła od roślin na długość swojego ostrza i powiedziała groźnym szeptem:

Jakoś mi nie gra to zdanie. Pozmieniać kolejność niektórych słów i powinno być lepiej. 

    - Wyjdź, czymkolwiek jesteś.
    Oczywiście, nic się nie poruszyło.

No nie gadaj. A spodziewałam się co najmniej ataku smoka.

    Nie rezygnująca kobieta podeszła bliżej i z całej siły kopnęła w krzak.

Śmiechłabym, gdyby jej stopa w gałązkach utknęła. A jak Horacy by śmiechnął! Ładnie to tak kopać krzaki? 

Natrafiła na coś strasznie twardego, zupełnie nie pasującego do liściastego krzewu. Syknęła z bólu i już zamierzała wbić miecz w to miejsce, gdy czyjś głos krzyknął:
    - Yashima! Co ty robisz?! Zamierzasz pokroić krzak na śniadanie? To nie nadaje się do spożycia! Wracaj tutaj i wsiadaj na konia, bo zaraz jedziemy! Chyba że chcesz zostać!

Że co?

    By cię diabli, Hasterze, pomyślała ze złością i schowała broń. Powróciła wolnym krokiem do skrzyń. Zanim wsiadła na swoją klacz, spojrzała ostatni raz za siebie. Znowu coś zobaczyła, tym razem jakiś srebrzysty błysk. Była prawie pewna, że ktoś ich szpieguje, jednakże po co miałaby to komuś mówić? Haster z pewnością ośmieszyłby ją przed wszystkimi.

Co ma piernik do wiatraka? I czemu mam wrażenie, że jakiś debil w płytówie się do nich podkrada?

Nie mów, po co miałabyś ostrzegać drużynę i mieć szansę na udowodnienie swojej niewinności i odzyskanie dobrego imienia? Pff. 

    Po pewnym czasie zrównała się z koniem Valtterda, chcąc przekazać mu swoje podejrzenia.

Koń ten nie był zwykłym, zacofanym i niczego nieświadomym koniem, toteż żywo zainteresował się tematem. 

 Blondyn, trochę znużony, przerwał dość niechętnie swoją rozmowę z kompanem i zwrócił się do kobiety:
    - Co się stało? - jego głos nie brzmiał zachęcająco.

Teraz, jako że jesteśmy w opku naszpikowanym stereotypami, Yashima powinna odpowiedzieć jak typowa kobieta - "NIC". 

    - Ktoś nas szpieguje – powiedziała szeptem.
    - Skąd wiesz? - spoważniał. - Gdzie go widziałaś?
    - Dostrzegłam kogoś w krzakach. Zauważył mnie i schował się. Podeszłam, ale ten przeklęty Haster kazał mi wrócić, jednak zanim wsiadłam na konia, spojrzałam w to miejsce jeszcze raz. Zobaczyłam srebrny błysk, pewnie jakiegoś stalowego pancerza.

*facepalm* Taaak, skradanie się w płytówie...

Jak w grach się da, to w prawdziwym życiu też!

    - O cholera – zaklął Valtterd. - Mamy kłopoty.
    - Powiadomić resztę drużyny? - spytała

Nie, po co mieliby się dowiedzieć, że ktoś ich prawdopodobnie szpieguje, jeszcze by się biedni przejęli, zmartwili i, nie daj Borze, zaczęli robić coś konkretnego. 

    - Nie, nie – sprzeciwił się. - Nie uwierzą nam. A tym bardziej, jeśli się dowiedzą, że ty tak mówisz. Musimy uważać.

Jasne, naprawdę genialny plan. Chyba widzę, kto tu współpracuje z bandytami...

    - Jak myślisz, zaatakują?
    - Wszystko możliwe – odpowiedział cicho.

To może serio powiedzcie reszcie? Bo potem, jak już zostaniecie zaatakowani, drużyna będzie mieć świetny powód, żeby oskarżać nie tylko Yashimę, ale też ciebie, Waldek. Kolejny Janusz.
To opko nie powinno mieć tytułu "Krwawy Rytuał", ale "Baśnie z tysiąca i jednego Janusza". 

- Pewnie na razie tylko nas sprawdzają. Co robimy, gdzie jedziemy, jaki mamy skład drużyny, czy mamy coś cennego przy sobie. - Spojrzał na wóz ze skrzyniami. - Mogą chcieć to ukraść. Chyba że...
    - Tak?
    - To mogą nie być bandyci. Słyszałem ostatnio o handlarzach niewolnikami. Jakby to byli oni... to już nie żyjemy. Dobrze, ale nie panikujmy, nie mamy dowodów. Na wszelki wypadek patrolujmy wieczorem teren.

Między paniką a niewiele dającym patrolowaniem terenu przez raptem dwie osoby jest jeszcze całkiem sporo użytecznych rzeczy do zrobienia, o wiele bardziej sensownych, np. naradzenie się z pozostałymi członkami drużyny, co zrobić z takim problemem. Ale nie, po co. Idę szukać swoich opadniętych rąk. 

Nie wiadomo, kiedy zaatakują, acz na pewno jedna osoba na straży nie wystarczy.

No shit. Więc czemu nie powiecie o tym pozostałym?

Chyba że tą osobą będzie Yashima, ona wszystkich pokona. 

    Yashima skinęła głową.
    - Możesz na mnie liczyć – rzekła.
    Wycofała swojego konia na tyły drużyny, spoglądając co jakiś czas za siebie. Nie widziała żadnych podejrzanych ruchów, ale nadal miała wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Nawet na przerwie obiadowej nie mogła skupić się na jedzeniu, tylko co chwilę zerkała nerwowo za siebie. Instynkt mówił jej, że coś się nie stanie.

Coś się nie stanie, czyli np. Haster nie pójdzie wieczorem do wychodka.

 Uważaj na siebie wieczorem, powiedział głos w jej głowie. Skądś go znała, lecz nie mogła sobie przypomnieć, skąd.

To pewnie głos narratora, który przecież musi dbać o swoje Marysie. 

    - Uspokój się – warknął Haster, patrząc, jak kobieta znowu spogląda za siebie. - Jak tak bardzo chcesz iść sama, to idź.

Zawsze myślałam, że gdy ktoś spogląda za siebie, to po prostu chce zobaczyć, co tam jest, a nie oznacza to wcale, że chce iść sam, ale to ja. 

    Drużyna milczała, nie chcąc zadzierać z dowódcą. Yashima rzuciła mu krótkie, drwiące spojrzenie, chociaż doskonale wiedziała, że to go tylko zdenerwuje. Miała już go po dziurki w nosie, strasznie ją denerwował. Musiała dać upust swojej złości.

To takie dojrzałe z jej strony.

    - Czyżby ci się coś nie podobało? - spytał wrogo Haster, podchodząc bliżej blondynki. Ta milczała, jedząc powoli kawałek mięsa. Gdy skończyła kęs, uniosła głowę do góry i z drwiącym uśmieszkiem powiedziała:
    - Tak. Twoja niewyparzona morda.

Hahahahaha, ale mu powiedziała! Teraz Horacy już na 100% pójdzie na skargę do pani. Yashima musi być jakąś krewną Wujka Staszka Mistrza Ciętej Riposty, słowo daję. 

    - Bezczelna – warknął mężczyzna i zamachnął się, by uderzyć ją dłonią w twarz. Odchyliła się zręcznie w ostatniej chwili i natychmiast wróciła do poprzedniej pozycji, czując się nadzwyczaj silnie w swoim szczupłym ciele.

Idę szukać rąk po drugiej stronie Ziemi, bo tak mi opadły w tym momencie.

Bardzo chciałam to skomentować, ale z wrażenia brakło mi słów. Matko bosko kochano. 

    - Chyba nie umiesz trafić – zadrwiła. Kątem oka dostrzegła, jak członkowie drużyny patrzą na nią z niemałym strachem w oczach, a Valtterd rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. - Już, próbuj.

Dobrze, prowokuj go, zniechęcaj go do siebie jeszcze bardziej, brawo. Teraz można jedynie mieć nadzieję, że Horacy jej w końcu przypierniczy i dzięki temu jej klepki wrócą na swoje miejsca. 

    Zrobił szybki krok do przodu i znowu zamachnął się. Kobieta z drwiącym uśmieszkiem cofnęła się do tyłu i zaklaskała z kpiącym podziwem.
    - Nie idzie ci! – zaśmiała się.

Wychodzę i wrócę, kiedy Yashima wyrośnie z tego typu dziecinnych zaczepek (czyli nigdy).

    Zaraz po tym mężczyzna złapał ją za bluzkę i uniósł na wysokość swojej głowy, by spojrzeć w jej rozbawione, niczego nie bojące się oczy.

Ała, dlaczego zawsze jak czytam o łapaniu za bluzkę i podnoszeniu, to mam wrażenie, że w tym zdaniu "rozbawione oczy" są metaforą cycków? :C

 Teraz mogła dostrzec, jak bardzo jest wściekły. Przycisnął ją do drzewa i wymierzył jej solidny policzek, nie szczędząc siły. Yashima nadal uśmiechała się drwiąco, mimo coraz silniejszego, piekącego bólu. Odczytywała w spojrzeniu wściekłość – po prostu pragnął zmazać ten przeklęty uśmieszek z twarzy, lecz wiedział, że nie może  tego zrobić.

Ci boCHaterowie "rozwiązują" problemy przemocą albo dziecinnymi przepychankami. Ile oni mają lat? Dwanaście? I to wszyscy razem wzięci? 

Należała do kompanii, nie mógł jej zabić. Bez słowa rzucił nią jak marionetką na ziemię. Obiła się o twardy grunt, lecz szaleńczy, kpiący uśmiech nadal nie schodził z twarzy.

... Po prostu brak mi słów.

Zabijcie. Ich albo mnie, na tym świecie nie ma miejsca dla nas wszystkich. 

    - Zapamiętaj sobie, że nienawidzę bezczelności – syknął groźnym, rozwścieczonym głosem.
    Leżała tak na ziemi, nie mając najmniejszego zamiaru wstać.

Taka wygodna ta ziemia, poleżę sobie, chmurki pooglądam... Wyprawa... Jaka wyprawa? Tu są takie ładne chmurki! 

Jeden z drużyny podszedł do niej i podniósł ją, po czym pomógł jej wsiąść na klacz.
    - Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością do chłopaka, który był najmłodszy z całej drużyny. Miał może z osiemnaście lat. Kobieta nie miała pojęcia, co on z nimi robił. Może był synem któregoś z handlarzy?

A może czeladnikiem bądź kimś takim. Come on, aŁtorko, jest tyle możliwości.

    - Byłaś bardzo odważna, mówiąc mu to – rzekł pełnym podziwu głosem.
    - Albo bardzo głupia – stwierdziła krótko, wzruszając ramionami.

Hmfph. Nic nie powiem. ;D

    - Jestem Bater – przedstawił się.
    - Yashima.
    - Wiem – uśmiechnął się. - Chyba Haster przejął się twoimi słowami. Wyglądał na wściekłego.

Kolejny Captain Obvious, jak widzę.

Ale czekaj, jakimi słowami, bo jeśli chodzi o tę "niewyparzoną mordę", to... Horacy, dlaczego uciekłeś ze swojego przedszkola, obiadki ci nie smakowały? Yashimie zresztą też mogę zadać to pytanie. 

    - Taki właśnie był mój cel – powiedziała z lekkim uśmiechem, który jednak wyszedł ponury. - Zbyt długo znosiłam jego obelgi, musiałam w końcu odreagować. To chyba tylko przypadek, że akurat na nim wyładowałam swoją złość.

A nie lepiej by było, no nie wiem, pogadać, załatwić tę sprawę jakoś dojrzalej? A nie, to Yashima. 

    - Pomógłbym ci, ale raczej nie jestem w stanie niczego zrobić – rzekł i rozłożył ręce w geście bezradności. Jego mikra postura była niemal niczym w porównaniu do śniadego mężczyzny.

Czyli do kogo? A ta mikra postura przypomina mi jednego robola, który robił drogę przy liceum. I takiego jednego blondasa, pamiętasz, Red?

Jakiego znowu blondasa? 

No, tego drugiego robola, który głównie stał i opierał się na łopacie.

Ach, czyli Typowy Blondas Pracujący. 

    - Chyba większość drużyny boi się Hastera – stwierdziła Yashima.
    - Też to zauważyłem – przytaknął chłopak.

Myślę, że jakaś ogarnięta przedszkolanka byłaby w stanie rozwiązać wasz problem. A w ostateczności można wezwać Supernianię. 

    Kobieta rzuciła mu krótkie, badawcze spojrzenie. Już kiedyś z nim rozmawiała. Spojrzenie jego prawie czarnych oczu zdawało się przenikać każdą osobę, a dość długie, brązowe włosy delikatnie opadały na delikatną twarz. Nie był za wysoki – może trochę przerastał blondynkę.

Choć może to brzmieć w ten sposób to nie, nie jest to Tró Loff.

"Delikatnie opadały na delikatną twarz" – delikatniej się nie dało? 

    - To raczej niedobrze. On nami włada – rzekła Yashima.

Tak sobie teraz myślę, że może Horacy jest fanem Akcjusza albo Kaliguli, a jego mottem jest "oderint, dum metuant (niech nienawidzą, byle się mnie bali)"? Trochę to do niego pasuje. 

    - Nikt nie wzniesie buntu – odparł Bater, wzdychając. - Nigdy nie wiadomo, co Hasterowi strzeli do głowy. Jest strasznie porywczy i nerwowy. Czasami mam wrażenie, że bierze narkotyki czy coś w tym stylu.

Mhm, aŁtorko, zrób z niego jeszcze narkomana, bo na razie nie dość wyraźnie zaznaczasz i ciśniesz czytelnikom do głów, że ten Horacy jest taki strasznie niedobry. Potem jeszcze się okaże, że ten paskudnik zabiera maluchom lizaki i kopie małe kotki. Możesz robić z niego czarny charakter, ale pamiętaj, żeby w żadną stronę nie przesadzić, bo teraz wychodzi z niego strasznie przerysowany "ten zUy" z bajek dla dzieci albo z książek Katarzyny Michalak. 

    - Przyłapałeś go kiedyś?
    - Raz. Wciągał jakiś zielony proszek. Gdy mnie zobaczył, dał mi opieprz i wysłał do roboty.

Oj, może on akurat się wysmarkiwał. Tylko że na odwrót. 
W sproszkowanej formie. 
Cokolwiek. 

    - Może naprawdę coś bierze. Chyba że to jeden ze sproszkowanych tytoni.
    - To usprawiedliwiałoby jego charakter. Podobno właśnie ci, którzy są od czegoś uzależnieni, stają się nerwowi.

Eee, nie, nie tylko?

    Kobieta skinęła głową.
    - Od samego początku mi się nie podobał – stwierdziła, rzucając spojrzenie Hasterowi, który siedział sztywno na swoim brązowym rumaku.

On to samo mógłby powiedzieć o tobie. Just sayin'... 

Jego prawa ręka drgała nerwowo – co jakiś czas kierowała się instynktownie w kierunku podręcznej torby, lecz w ostatniej chwili zostawała zatrzymana przez siłę woli mężczyzny.
    - Z nim naprawdę jest źle – powiedział chłopak, patrząc w tą samą stronę co Yashima. - Zachowuje się dość dziwnie, jeśli mogę tak ująć.
    - Tak jak wcześniej to rzekłeś – jak uzależniony – przypomniała mu cicho, bez emocji. - Nic na to nie poradzimy.

Eee, a nie powinniście się wręcz cieszyć, że on się sam wykańcza? Nie? Tak tylko mówię.

A ja się zastanawiam, co tu jest grane. Jak widać na załączonym obrazku, zupełnie nagle i zupełnie z kosmosu dowiadujemy się, że Horacy jest ćpunem, że zachowuje się nie do końca normalnie i... I co? Nikt się wcześniej nie zorientował, nikt na ten temat z nikim nie rozmawiał, nikt nie miał wątpliwości co do racjonalności działań dowódcy i z nikim się tymi wątpliwościami nie podzielił? Jedynie Bartek coś wie, tylko dlatego, że go przyłapał na wciąganiu czegoś, no i mamy zajebistą Yashimę, która zawsze wie wszystko. I w sumie dopiero teraz wyskakuje nam znikąd ten wątek, co każe mi przypuszczać, że aŁtorka w tym miejscu go wymyśliła, a nie chciało jej się wracać do poprzednich rozdziałów i tam chociaż zasugerować, że coś może być na rzeczy. I nie, ciągły PMS Horacego nie jest taką sugestią, mogło być milion innych powodów takiego zachowania. 

Wymyśliła, ale będzie konsekwentna w trzymaniu się tego. I okazuje się, że Valtterd wie. Tylko że nie okazuje tego.

    - No, niestety. Tak przy okazji – całkiem dobrze walczysz mieczem.
    Kobieta westchnęła, krzywiąc się.
    - Wygląda na to, że chyba już każdy o tym wie – powiedziała niezbyt zadowolona.

Straszne, jestem taka zajebista i każdy to widzi!!!!!!!!1111oneoneone!!!

O, czyli jednak był jeszcze co najmniej jeden świadek tego, że Yashima walczyła po stronie drużyny, a nie bandytów. Ale nie, nikt jej nie lubi, wszyscy myślą, że to spiseg i zdrada, a w drugiej minucie walki było słychać strzały.

    Nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać o swoich styczkach (chyba potyczkach...) z bandytami – sama nie wiedziała, co się z nią wtedy stało. Czuła, jakby ją coś opętało; słyszała jakieś głosy rozkazujące jej, jakie ma zadawać ciosy, a nawet mówiły, co zamierza zrobić wróg. Uderz z prawej, zamachnij się z góry...

A że Yashima jest w pełnym stereotypów opku, to musi jak typowa kobieta mieć problem z odróżnianiem kierunków. Zapraszam na scenkę poglądową:

GŁOS TAJEMNICZEGO BÓRWIECZEGO: Uderz z prawej, Yashimo miła! 
MARY SUE: Dobrze, z prawej. Och, żebym się tylko nie pomyliła! 
GTB: Dlaczego nie uderzasz?! Ach, och, miałaś uderzać, tak?! 
MS: Ależ która to prawa? Ajaj, daj mi jakiś znak! 
GTB (zirytowany): A którą ręką łyżkę trzymasz, gdy jesz zupkę? 
MS: Aha! Tą! O, nie! Wdepłam w psią kupkę!

*kurtyna*


Te słowa nadal nie chciały wylecieć z jej głowy. Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo – zauważyła, że od kiedy straciła pamięć, wszystko stało się bardzo skomplikowane; najpierw pojawił się wampir Kalvord, potem zaczęła słyszeć czyjś głos...

Czy tylko ja już zdążyłam zapomnieć, że był tu jakiś wampir? 

 Wiedziała, że tego typu sytuacje nie zdarzają się przeciętnym ludziom. Na bogów, czemu nie mogła być po prostu kimś zwykłym?

Bo jesteś Mary Sue!

    - Poza mną i Valtterdem chyba nikt – rzekł i uśmiechnął się młodzieniec. - Wszyscy byli zbyt przejęci walką między bandytami, by to dostrzec.

... Aha. A wszyscy inni byli świeci przekonani, że to Yashima leje ich po mordach, do spółki z bandytami. Fajnie. 

 Ja stałem niedaleko ciebie, więc zobaczyłem to i owo.

Tak bardzo chce się tu dodać "if you know, what I mean". Tak bardzo. "No, zobaczyłem to i owo, tu ci się coś podwinęło, tu obsunęło", Red, idź na czyszczenie mózgu, źle z nim.

Z ust mi to wyjęłaś.

    - Powiesz mi, po co tu jesteś? - spytała nagle Yashima, chcąc zmienić temat. Zauważyła, jak chłopak marszczy brwi.
    - Dlaczego pytasz?
    - Z czystej ciekawości. Myślę, że jesteś za młody na podróże z handlarzami.

To wtrącanie nosa tych wszystkich boCHaterów w nie swoje sprawy...

A ja myślę, że to nie do końca twój interes. 
Niech on tak odpowie. Chociaż... znając boChaterów tego opka, prędzej będzie tak:
"NIE JESTEŚ MOJĄ PRAWDZIWĄ MATKĄ!!!"

    Wzruszył ramionami, jakby chciał wyminąć się od krępującego pytania.

Wymigać się, aŁtorko.

    - Straciłem rodzinę – odparł krótko. - Nie chcę o tym rozmawiać.
    - Cóż, przykro mi – odrzekła ciszej i spojrzała na swoją nieco pogniecioną mapę. - Oho, chyba za parę dni będziemy w jakiejś wiosce – zauważyła niby przypadkowo, ale tak naprawdę znowu chciała zmienić temat rozmowy.

W życiu byśmy na to nie wpadli. 

    - A z niej pozostanie nam tylko około półtorej tygodnia jazdy i jesteśmy w stolicy – powiedział z uśmiechem. - Wreszcie. Może ktoś zatrudni mnie na służbę.

Półtora tygodnia. "Półtorej" odnosi się do rzeczowników rodzaju żeńskiego, a tak się składa, że tydzień absolutnie nie była kobietą. 

    - Jesteś rycerzem?
    - Nie. - Bater wyglądał na zdziwionego pytaniem. - Skąd to przypuszczenie?

Ta mikra postura cię zdradziła.

    Wzruszyła ramionami.
    - Tak mi się powiedziało – odparła.
    - Podszkolę się gdzieś i może nim zostanę – zwierzył się. - Chociaż bardziej podoba mi się rola myśliwego. Podobno mam do tego smykałkę. Łatwo jest upolować zwierzynę.
    - Łowczy dużo zarabiają – stwierdziła Yashima. - Chyba więcej od przeciętnych handlarzy.
    - To wszystko zależy od tego, na co polujesz – rozgadał się z promienistym uśmiechem na twarzy. - Skóry królików, saren i wilków są tanie, ale za takiego niedźwiedzia sporo można dostać. A za trolla... - Gwizdnął z podziwem. - Tysiące denarów, ale zabić tego potwora to nie lada wyczyn.

Polowanie wcale nie jest łatwe. I wymaga od chuja cierpliwości...

    Przez resztę drogi miło gawędzili o różnych zawodach, wybierając najlepsze dla siebie profesje. Przy okazji kobieta wiele dowiedziała się wielu rzeczy, a masło jest maślane, o których nie miała najmniejszego pojęcia.

Masło maślane, owszem, tłuste też, ale temu zdaniu wybitnie urwało od gramatyki. AŁtorka chyba nie mogła się zdecydować, jak je napisać, no i mamy paskudny efekt. Ogłaszam konkurs, do wygrania piękne, prawie nowe NIC:

Co miała na myśli aŁtorka? 
A) dowiedziała się wielu rzeczy 
B) wiele się dowiedziała 
C) wiele się dowiedziała o różnych rzeczach 
D) ziemniak

Otrzymała nawet lekcję zdjęcia skóry z świeżo upolowanego królika, czającego się gdzieś w krzakach i zręcznie zabitego mieczem przez chłopaka.

Mieczem. Mieczem. Mieczem. *wali głową w stół*

    - Jeśli chcesz ściągnąć futro – rzekł Bater. - Musisz mieć bardzo ostry nóż. Przecinasz skórę od głowy do odbytu, a potem wyodrębniasz ją od mięśni. Pamiętaj, by było na niej jak najmniej tłuszczu. Ściąganie jest bardzo łatwe, ale uważaj przy tylnych nogach – tam zawsze idzie gorzej.

Porady jak z Gothica.

    Nastał zmierzch. Większość handlarzy siedziała przy dużym ognisku i z apetytem pochłaniała pachnące, przyprawione mięso z upolowanej sarny. Jedynie Valtterd i Yashima chodzili po okolicy, patrolując teren.

Byłoby wam łatwiej, gdybyście powiedzieli innym o potencjalnym niebezpieczeństwie... W grupie mielibyście większe szanse, żeby zapobiec problemom, rozłożylibyście różne zadania na różnych ludzi, w kupie siła... Tak tylko mówię. 

 Uważnie obserwowali każde miejsce, obawiając się nagłego ataku. Od czasu spotkania z bandytami obóz znacznie uspokoił się; niektórzy najwyraźniej przestali wyczuwać zagrażające niebezpieczeństwo i bawili się w najlepsze.

Naprawdę nie mogliby wszystkim powiedzieć, że mogą mieć problemy? Co za #%%@^^&#

    Gdy tuż przed północą prawie wszyscy położyli się spać, Haster objął pierwszą wartę. Mimo że kazał wszystkim – bez sprzeciwów – iść spać, Valtterd i Yashima nie posłuchali go.

Wy tu nie odstawiajcie przedszkolnych buntów, tylko poinformujcie Horacego, co się dzieje. Możecie sobie go nie lubić, ale jest dowódcą, objął wartę, powinien wiedzieć o zagrożeniu, na litość boską, że też takie oczywistości muszę wam tłumaczyć. 
Ale nie, Horacy jest gópi, wszyscy są gópi, tylko my jesteśmy mundrzy i nikomu nie powiemy, bo tak. 

Przez dobre kilka chwil leżeli w prymitywnych łożach, wsłuchując się w dźwięki natury. Każdy podejrzany ruch lub odgłos sprawiał, że po ciele kobiety przechodziły drobne dreszcze. Instynktownie bała się tego, co ją czeka – głos kazał uważać wieczorem, ale na kogo? Może wcale nie miał na myśli bandytów?

Bogowie, czemu ta dwójka zachowuje się jak przedszkolaki? I te prymitywne łoża, pfft.

    Gdy Haster odszedł parę kroków od obozu i stanął tyłem do ogniska, blondynka postanowiła rozpocząć swe działania. Wstała cicho, uważając, by nikogo nie zbudzić. Przeszła nad jednym z handlarzy i przez przypadek dotknęła go nagą stopą, a mężczyzna zachrapał głośno i przekręcił się na drugi bok. Odetchnęła w myślach z ulgą i schowała się za drzewo, przestając być oświetlana przez ogień. Ostrożnie wyciągnęła długi miecz z pochwy, starając się nie zrobić za dużo hałasu.
Widząc, że wbrew pozorom wszystko idzie jak z płatka, zrobiła kilka kroków do przodu, a pod jej stopami drobne gałązki łamały się, wydając z siebie szkodliwe dźwięki,

Szkodliwe dźwięki! XD 

 które wprost nasilały się w uszach kobiety. Większość uznawała, że to tylko jakieś drobne zwierzęta, lecz ona ciągle miała wrażenie, iż dosłownie każdy wie o jej obecności.

Sadzę facepalma za facepalmem, kiedy to czytam.

To ta większość spała, czy nie spała? Jeśli tak, to jak uznawała cokolwiek, a jeśli nie, to jakim cudem nie zauważyła spacerującej po nich Yashimy? 

    Weszła w głąb lasu, ginąc z zasięgu wzroku Valtterdowi i Hasterowi.
    - A teraz grzecznie wypuść miecz z dłoni, nie krzycz i nie próbuj się bronić, to może nic ci się nie stanie – szepnął ktoś do jej ucha, zaciskając rękę na ustach kobiety.

Znowu idę szukać rąk. To było takie przewidywalne.

Proszę mi wytłumaczyć, po cholerę ona tam polazła. Sama. Po ćmoku. Mając świadomość, że może wydarzyć się coś takiego, w końcu nie bez powodu ją te głosy ostrzegały. Ona aż się prosi o wpierdziel. Szanowni Państwo, za nami wzorcowy przykład idiotyzmu, patrzcie i podziwiajcie. 

Tylko prosimy nie robić zdjęć, bo się spłoszy i ucieknie.

    Przez chwilę serce Yashimy zamarło – ostrze prawie wypadło z dłoni, a w nogach czucie zaginęło. Jednak prędko powróciła do rzeczywistości i śmiało kopnęła przeciwnika, zmuszając go do wypuszczenia jej z lodowatych objęć. Stanęła kilka kroków przed niewidzialnym przeciwnikiem i zmrużyła oczy, usiłując wypatrzeć chociaż jakiś ruchów.

Jakieś ruchy, aŁtorko. A te lodowate objęcia brzmią zabawnie.

Tsa, mnie się kojarzą z jakąś kolejną brazylijską telenowelą. 
"Przeciwnika", "przeciwnikiem", ktoś tu się powtarza. 

 Przez chwilę widziała, jak jakaś postać pochyla się, a potem prostuje, lecz gdy przestała się ruszać, jej kontury złączyły się z mrocznym tłem lasu, tworząc doskonały kamuflaż.

No i zagadka wyjaśniona, ten miły pan (?) z jakichś powodów wstydzi się ćwiczyć na oczach ludzi, więc przyszedł porobić skłony do lasu, a że boCHaterka go tak nagle zobaczyła, to się przestraszył i chciał ją przytulić. 

Blondynka spoglądała na to z niemałym podziwem, a jej szeroko rozwarte oczy rozglądały się dookoła siebie.

Tłumacząc z polskiego na nasze – jej gałki oczne zaczęły się kręcić wokół własnej osi. To musiał być zabawny widok. 

Nagle poczuła mocne uderzenie w klatkę piersiową; pojawiła się jasnoniebieska kulka, która powaliła ją na ziemię.

Że tak zacytuję Inkwizytora z Dragon Age'a: What's going on here?

 Kobieta jęknęła w myślach i prędko podniosła się, szykując miecz do ataku. Gdy tylko zobaczyła, jak ktoś zbliża się, natychmiast zamachnęła się i z dzikim okrzykiem zadała cios.

I całą tę tajemniczą otoczkę i dyskrecję diabli wzięli. 

Mężczyzna jakby rozpłynął się w powietrzu i pojawił się za jej plecami, dźgając ją sztyletem  w prawy bark. Blondynka jęknęła z bólu, mimowolnie wypuszczając miecz.

A ona nic, tylko jęczy i jęczy.

Jeśli jeszcze raz zobaczę określanie boCHaterki blondynką, to utopię się w mojej herbacie. To tak cholernie do niczego nie pasuje! Nie mówiąc już o tym, że słowo "blondynka"  pojawia się tu chyba częściej niż jej imię. 

    - Chcesz umrzeć? - spytał nieznajomy i przyłożył ostry sztylet do szyi Yashimy. Gdy ta nie odpowiedziała, przycisnął go mocniej, tworząc długą, krwawą smugę. - Chcesz? - powtórzył groźniej.

Tak! 

    - Nie – wyszeptała w końcu i poczuła, jak postać puszcza ją. Zaczęła gwałtownie kaszleć  i nie miała sił się podnieść, więc oparła się rękoma o ziemię, opuszczając głowę.
    - To dobrze – stwierdził cichy głos.

No shit, Sherlock.

Nie całkiem dobrze. Ten koszmar mógł się skończyć po trzech rozdziałach, a tak... Czeka nas dziesięć razy tyle. Co nie zmienia faktu, że powyższy dialog jest cudnej urody, tylko go wydrukować i roprawić w jakąś złotą ramkę. 

    Nagle kobieta usłyszała, jak jakaś gałąź się łamie się. Rozejrzała się lekko zamglonym wzrokiem dookoła, szukając źródła wydobycia (rudy żelaza) się dźwięku. Nim zdążyła się obrócić, otrzymała mocny cios w tylną część głowy i opadła bezwładnie na ziemię, tracąc przytomność w małej kałuży własnej krwi.

Ten dramatyzm! Heh, raczej nie. No i mała kałuża własnej krwi... Że nie wspomnę o tym, że prawdopodobnie mogłaby się w niej utopić i umrzeć. Ech, marzenia.

Idź, nawet mi nie mów. Te straszliwie dramatyczne losy boCHaterki tak bardzo mnie nie obchodzą. Niech ją wezmą z tej kałuży i schowają gdzieś w krzakach, tak będzie doskonale. 

I w tym miejscu dziś kończymy. Życzymy Wam miłego wieczoru i fantastycznego przyszłego tygodnia.
Do zobaczenia! 

18 komentarzy:

  1. No w końcu doczekałam się nowej analizy! Jak zwykle miód, malina. Kilka razy ómarłam, zdarzyło się strzelić facepalma, czytając aŁtoreczkowe wypociny, ale i tak ukwikałam się w najlepsze dzięki Waszym komentarzom. Mam nadzieję, że nie każecie znowu na siebie tyle czekać. Pozdrowienia i dużo, dużo weny, MW.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, następna analiza dotyczy już innego blogaska, bo kochana Khaari Virta zablokowała wejście na bloga dla postronnych. A szkoda, bo nie rzucę już żarcikiem o nocycepcji krzesłogennej ;(

      Usuń
  2. Parę linijek temu
    Parę linijek wcześniej.

    Utopiła by się
    Powinno być „utopiłaby się”.

    Imiesłów=robisz to źle
    Znak równości zamiast myślnika, dobry pomysł.

    Nasza boCHaterka budzi się, nad nią stoi jakiś typ w szacie. Gadają sobie, okazuje się, że ona nic nie pamięta i ma na imię Yashima, na co on, że to dobrze, że nie pamięta.
    Szata nic nie pamięta i ma na imię Yashima?

    Po co ta akcja z imiesłowem, odrzekł, to odrzekł, na chuj drążyć temat.
    I znów, to imiesłów odrzekł?

    Ach, te priorytety... Budzisz się w nieznanym miejscu, po krótkiej rozmowie z gospodarzem pierwszą rzeczą, na którą zwracasz uwagę jest jego wygląd.
    Przecinek przed jest.

    Druga rzecz: Jeśli ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości (…)
    Jeśli nie powinno być z wielkiej litery.

    Z każdym kolejnym coraz bardziej marszczyła czoło ze zdziwienia wymieszanego ze złością.

    Mój Borze, aŁtorko, skąd ta nienawiść w twojej boCHaterce.
    Złość nie jest synonimem nienawiści.

    A umrą, bo? Nie no, teoretycznie aŁtorka (TEORETYCZNIE, podkreślam) wytłumaczyła, co mogło być powodem ich śmierci,
    Chciałabym zauważyć, że bohaterowie jeszcze nie umarli, więc należy napisać „mogłoby”.

    tylko problem polega na tym, że skoro Yashima straciła pamięć, to skąd, do murwy nędzy wie, że czeka ją śmierć za to, że się ukrywa?
    Primo: czym jest murwa?
    Secundo: przed „wie” powinien być przecinek.

    (...) że to nie problem, żeby odkryć komuś twarz, nie budząc go, po czym rzeczywiście to zrobić.
    Co zrobić? Obudzić?

    Osobiście przez całe trzydzieści rozdziałów z prologiem i epilogiem zadawałam sobie to pytanie i nie otrzymałam na nie odpowiedzi od AŁtorki.
    Po „pytanie” brakuje przecinka. „Od Ałtorki” jest zbędne, od kogo innego miałabyś otrzymać odpowiedź?

    Ułamek chwili jest jeszcze mnie zdefiniowany niż sama chwila.
    Ale dlaczego powinien Ciebie definiować? o.0

    Ej, to w końcu były te znaki zawijane czy ostre?
    Yoda approves.

    naciepanych apostrofów
    Czo?

    (…) z tych, co to „cofają się do tylu”
    Do tylu, czyli ilu?

    A teraz wszyscy, którzy grali w Obliviona ręka w górę
    Przecinek przed „ręka”.

    Zazwyczaj takie osoby są raczej łatwowierne i ufne w stosunku do obcych. Szczególnie jeśli ci chcą coś zdradzić na temat przeszłości osoby, która nic nie pamięta.
    Ale… co, jak, dlaczego? Dlaczego „ci”?

    Poza tym, mała podpowiedź, Haster: Jest was więcej, a ona jest jedna.
    „Jest” z małej.

    Ciekawe, co by zrobił, gdyby mu odpowiedziała, że jest poszukiwaną bezczelną mordrczynią i jedzie do stolicy, bo tak jej kazał jakiś dziwny pan Rafał.
    Literówka.

    O tym, że ktoś jej mógł podać tę miksturę, kiedy nie patrzyła bądź (hehehe) była nieprzytomna nawet
    nie wspominam.
    Przecinek przed bądź i nawet.

    Horcy ma jakąś paranoję (…)
    Horcy? Nie znam.

    I całą tę tajemniczą otoczkę i dyskrecję diabli wzięli.
    Przecinek przed drugim i.

    „roprawić w jakąś złotą ramkę.”
    Co znaczy roprawić?
    Poprawcie błędy, a na przyszłość sprawdzajcie kilkakrotnie tekst przed publikacją. Skoro tego nie robicie, nie jesteście dobrym przykładem dla aŁtorek. Dziękuję za uwagę i pozdrawiam,
    Sempiternal

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nocna Red z Internetu na korbkę31 maja 2016 01:22

      Nasza boCHaterka budzi się, nad nią stoi jakiś typ w szacie. Gadają sobie, okazuje się, że ona nic nie pamięta i ma na imię Yashima, na co on, że to dobrze, że nie pamięta.
      Szata nic nie pamięta i ma na imię Yashima?

      A nie ona (w domyśle - bohaterka)? Jasne, jakby się tak mocno zaprzeć kopytkami, to można się tam dopatrywać tej szaty, ale jednak pierwszą myślą powinna być raczej "ona - bohaterka".

      Po co ta akcja z imiesłowem, odrzekł, to odrzekł, na chuj drążyć temat.
      I znów, to imiesłów odrzekł?

      Nej, odrzekł ten, kto odrzekł, czyli nasz drogi mag Ravkos (czy jak mu tam). Po co wyrywać komentarz z kontekstu?

      Druga rzecz: Jeśli ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości (…)
      Jeśli nie powinno być z wielkiej litery.

      Masz rację, umknęło mi to przy sprawdzaniu, ale jak już wytykamy sobie błędy, to nie byłabym sobą, gdybym się tu nie przyczepiła: "wielką literą", nie "z wielkiej litery". ;) Nie miej mi tego za złe, proszę, twoja uwaga jest całkiem słuszna i poprawimy ten błąd, ale musiałam, no.

      Z każdym kolejnym coraz bardziej marszczyła czoło ze zdziwienia wymieszanego ze złością.

      Mój Borze, aŁtorko, skąd ta nienawiść w twojej boCHaterce.
      Złość nie jest synonimem nienawiści.

      Nie chciałabym się tu wypowiadać za Arkanistkę, ale wydaje mi się, że miała ona na myśli po prostu wrodzoną nienawiść bohaterki do (jeszcze nie do końca ujawnionych) "Tych ZUych". Nie jako synonim złości, nie jako tę opisaną w powyższym fragmencie złość, tylko "boCHaterkową" nienawiść ogólnie. Jeśli jednak chodziło o coś innego, to niech mnie Arkanistka poprawi. ;)

      tylko problem polega na tym, że skoro Yashima straciła pamięć, to skąd, do murwy nędzy wie, że czeka ją śmierć za to, że się ukrywa?
      Primo: czym jest murwa?
      Secundo: przed „wie” powinien być przecinek.

      No, murwa. Tak sobie czasami łagodzimy te Bardzo Brzydkie Wyrazy, nie zawsze chcemy sięgać po Wulgaryzmy Ostateczne. Ale rozumiem zdziwienie, to rzeczywiście nie dla wszystkich może być jasne.

      (...) że to nie problem, żeby odkryć komuś twarz, nie budząc go, po czym rzeczywiście to zrobić.
      Co zrobić? Obudzić?

      Nej, odkryć komuś twarz, nie budząc go.

      Usuń
    2. Nocna Red z Internetu na korbkę31 maja 2016 01:23

      Osobiście przez całe trzydzieści rozdziałów z prologiem i epilogiem zadawałam sobie to pytanie i nie otrzymałam na nie odpowiedzi od AŁtorki.
      Po „pytanie” brakuje przecinka. „Od Ałtorki” jest zbędne, od kogo innego miałabyś otrzymać odpowiedź?

      Tu też nie chciałabym bawić się w Arkanistkę, ale prawdopodobnie chodziło jej o to, żeby odnieść się konkretnie do aŁtorki, wzmocnić odrobinę swoją wypowiedź. Również proszę o poprawkę, jeśli nie o to Arkanistka miała na myśli.

      Ej, to w końcu były te znaki zawijane czy ostre?
      Yoda approves.

      Cieszę się, lubię Yodę.
      Jak zmieniam szyk zdania, to zmieniam go (zazwyczaj) świadomie, tak było i tym razem. Miałam na celu stworzenia pytania "szybkiego, zadanego w biegu" (Boru, jak to idiotycznie brzmi, jak próbuję to napisać). Muszę się zgodzić, że moją wadą może być ciągłe próbowanie przenoszenia emocji, zdań "mówionych" na papier, stąd potem wychodzą takie Yody-nie Yody, ale cały czas jest to działanie świadome i przemyślane.

      naciepanych apostrofów
      Czo?

      Witomy na Śląsku! :D

      Zazwyczaj takie osoby są raczej łatwowierne i ufne w stosunku do obcych. Szczególnie jeśli ci chcą coś zdradzić na temat przeszłości osoby, która nic nie pamięta.
      Ale… co, jak, dlaczego? Dlaczego „ci”?

      Ci - oni?

      I całą tę tajemniczą otoczkę i dyskrecję diabli wzięli.
      Przecinek przed drugim i.

      Tu, przyznam się, na chwilę się zawahałam, ale jednak moim zdaniem przecinka tu być nie powinno. Pierwsze "i" pełni inną funkcję niż drugie. Gdybym napisała, że "i całą tę otoczkę grozy i tajemniczości, i zabawy [blablabla], to owszem, przed trzecim "i" znalazłby się przecinek, ale tu... Raczej nie. Ale, tak jak napisałam, mogę się mylić, będę wdzięczna za wyprowadzenie mnie z błędu.

      Poprawcie błędy, a na przyszłość sprawdzajcie kilkakrotnie tekst przed publikacją. Skoro tego nie robicie, nie jesteście dobrym przykładem dla aŁtorek.

      Tak się składa, że czytamy analizy przed (a czasem nawet po) publikacją po kilka razy. Za te literówki i przecinki, które mi umknęły przy sprawdzaniu, jutro się ubiczuję, bo, jak Ulubieńców kocham, czytałam to jakiś miljart razy, ale najwyraźniej robię się ślepa jak kret i nagle okazuje się, że w tekście są cuda, jakich wcześniej za cholerę nie widziałam. Dzięki za wypisanie ich, przynajmniej mogę je poprawić (jak już dorwę się do sprzętu, który zechce ze mną współpracować) i nie będziemy sobie tu przynosić hańby.

      Dobrej nocy. :)

      Usuń
    3. Co do tej nienawiści, to to był malutki spoiler dotyczący właśnie tego, jak bardzo Yashima nie lubi Hastera. Nie, Red, nie zamierzam cię też poprawiać w kwestii tego podkreślenia, jak bardzo mnie aŁtorka wkurzyła tym brakiem tłumaczenia, skąd się biorą te spory między poszczególnymi rasami.
      Pozdrawia wyspana Arkanistka. ;)

      Usuń
    4. Cóż, równie dobrze mogłaś nie otrzymać odpowiedzi od Boga czy pana Miecia spod spożywczego. Tak czy siak, ten przykład przywodzi mi na myśl jedynie nieśmiertelne: "cofnęła się do tyłu", albo "uniosła głowę do góry". To po prostu oczywista oczywistość, nie trzeba tego pisać.
      Pozdrawiam, Sempiternal

      Usuń
  3. Nasza boCHaterka budzi się, nad nią stoi jakiś typ w szacie. Gadają sobie, okazuje się, że ona nic nie pamięta i ma na imię Yashima, na co on, że to dobrze, że nie pamięta.
    Szata nic nie pamięta i ma na imię Yashima?

    A nie ona (w domyśle - bohaterka)? Jasne, jakby się tak mocno zaprzeć kopytkami, to można się tam dopatrywać tej szaty, ale jednak pierwszą myślą powinna być raczej "ona - bohaterka".
    Rozumiem, że w domyśle była bohaterka, ale wygląda to tak, jak wygląda. Brutalna prawda – analizujesz, rób to dokładnie. Przecież aŁtoreczki robią te same błędy. Jak mają się nauczyć poprawności, jeśli Wy również je popełniacie?

    Po co ta akcja z imiesłowem, odrzekł, to odrzekł, na chuj drążyć temat.
    I znów, to imiesłów odrzekł?

    Nej, odrzekł ten, kto odrzekł, czyli nasz drogi mag Ravkos (czy jak mu tam). Po co wyrywać komentarz z kontekstu?
    Niestety, kontekst, nie kontekst, ale podmiot musi być. Analiza ma to do siebie, że powinna być poprawna pod KAŻDYM względem, ponieważ czytelnicy analiz niejako bawią się i UCZĄ, a w ten sposób uczą się błędnego zapisu. Nie ma zmiłuj. Jeśli mogę doradzić, to proponowałabym albo zaznaczyć, że odrzekł mag, a nie ten nieszczęsny imiesłów, albo ewentualnie rozdzielić zdania (czyli znak zapytania po „imiesłowem”).


    Druga rzecz: Jeśli ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości (…)
    Jeśli nie powinno być z wielkiej litery.

    Masz rację, umknęło mi to przy sprawdzaniu, ale jak już wytykamy sobie błędy, to nie byłabym sobą, gdybym się tu nie przyczepiła: "wielką literą", nie "z wielkiej litery". ;) Nie miej mi tego za złe, proszę, twoja uwaga jest całkiem słuszna i poprawimy ten błąd, ale musiałam, no.
    O, widzisz. Sprawdza się komcia, a i tak gdzieś się walnie jakimś rusycyzmem. :D Wiesz, ja nie z powodu swojej wewnętrznej podłości te błędy wytykam. W dobrym duchu, przysięgam.


    (...) że to nie problem, żeby odkryć komuś twarz, nie budząc go, po czym rzeczywiście to zrobić.
    Co zrobić? Obudzić?

    Nej, odkryć komuś twarz, nie budząc go.
    To nie wynika ze zdania. Powtórzę, ludzie, czytając analizy, nie tylko się bawią. Również się uczą. A uściślanie jest bardzo ważne, szczególnie w analizie.


    Ej, to w końcu były te znaki zawijane czy ostre?
    Yoda approves.

    Cieszę się, lubię Yodę.
    Jak zmieniam szyk zdania, to zmieniam go (zazwyczaj) świadomie, tak było i tym razem. Miałam na celu stworzenia pytania "szybkiego, zadanego w biegu" (Boru, jak to idiotycznie brzmi, jak próbuję to napisać). Muszę się zgodzić, że moją wadą może być ciągłe próbowanie przenoszenia emocji, zdań "mówionych" na papier, stąd potem wychodzą takie Yody-nie Yody, ale cały czas jest to działanie świadome i przemyślane.
    Rozumiem, co masz na myśli. Problem w tym, że takiego szyku przestawnego nie widziałam w tej konkretnie analizie bodaj w żadnym innym miejscu, więc na pierwszy rzut oka wygląda to właśnie jak mowa Yody. Grając dalej w grę: „Miałam na celu stworzenia” – stworzenie.


    naciepanych apostrofów
    Czo?

    Witomy na Śląsku! :D
    Aż risercz zrobiłam. Gugiel nie zna słowa „naciepany”, natomiast uznał, że chodziło mi o „naćpany”. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Ale wracając… z kontekstu rzeczywiście można wywnioskować, co znaczy „naciepany”, ale Bóg mi świadkiem, że pierwszym moim skojarzeniem były… płatki śniadaniowe rozciapane w mleku. Nie wszyscy czytelnicy mieszkają na Śląsku, stąd mogą brać się nieporozumienia.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długi komć, więc wrzucam ciąg dalszy:
      Zazwyczaj takie osoby są raczej łatwowierne i ufne w stosunku do obcych. Szczególnie jeśli ci chcą coś zdradzić na temat przeszłości osoby, która nic nie pamięta.
      Ale… co, jak, dlaczego? Dlaczego „ci”?

      Ci - oni?
      A tutaj parsknęłam śmiechem. Otóż można wywnioskować, że drugie zdanie to coś jak, kolokwialnie mówiąc, z dupy wzięta konstrukcja a la „Chcą ci coś zdradzić, a ty nic nie pamiętasz”. Doprowadziło mnie to z kolei do całkowicie błędnej konkluzji, że Arkanistka chciała napisać oni, a przypadkowo zwróciła się do czytelnika. Dalej jest jeszcze to „osoby, która nic nie pamięta”, co tylko utwierdziło mnie w tym właśnie przekonaniu. A wystarczyło napisać: „Taka osoba byłaby raczej łatwowierna i ufna w stosunku do obcych. Szczególnie jeśli ci chcieliby coś jej zdradzić na temat jej przeszłości”. Uściślasz, KOMU mają coś zdradzić. „Osoba, która nic nie pamięta” jest w domyśle. Nie ma nieporozumień.

      I całą tę tajemniczą otoczkę i dyskrecję diabli wzięli.
      Przecinek przed drugim i.

      Tu, przyznam się, na chwilę się zawahałam, ale jednak moim zdaniem przecinka tu być nie powinno. Pierwsze "i" pełni inną funkcję niż drugie. Gdybym napisała, że "i całą tę otoczkę grozy i tajemniczości, i zabawy [blablabla], to owszem, przed trzecim "i" znalazłby się przecinek, ale tu... Raczej nie. Ale, tak jak napisałam, mogę się mylić, będę wdzięczna za wyprowadzenie mnie z błędu.
      Nie zgodzę się, że pierwsze „i” pełni inną funkcję. Diabli wzięli i otoczkę, i dyskrecję, prawda? Występuje tutaj okaz wyjątkowo perfidnego wyliczenia, ale dodatkowo tzw. zjawisko polisyndetyzmu, czyli wielospójnikowości. Przed pierwszym „i” nie stawiamy przecinka, ale przy drugim już tak. Na marginesie, w Twoim przykładzie, czyli „"i całą tę otoczkę grozy i tajemniczości, i zabawy”, przed tajemniczością również powinien znaleźć się przecinek – ponownie złośliwe wyliczenie. Tłumacząc łopatologicznie: gdybyś zdanie przekształciła na dość pokraczne „Diabli wzięli i całą tę tajemniczą otoczkę, i dyskrecję” ten przecinek wygląda całkowicie naturalnie.

      Poprawcie błędy, a na przyszłość sprawdzajcie kilkakrotnie tekst przed publikacją. Skoro tego nie robicie, nie jesteście dobrym przykładem dla aŁtorek.

      Tak się składa, że czytamy analizy przed (a czasem nawet po) publikacją po kilka razy. Za te literówki i przecinki, które mi umknęły przy sprawdzaniu, jutro się ubiczuję, bo, jak Ulubieńców kocham, czytałam to jakiś miljart razy, ale najwyraźniej robię się ślepa jak kret i nagle okazuje się, że w tekście są cuda, jakich wcześniej za cholerę nie widziałam. Dzięki za wypisanie ich, przynajmniej mogę je poprawić (jak już dorwę się do sprzętu, który zechce ze mną współpracować) i nie będziemy sobie tu przynosić hańby.
      Jeśli Cię to pocieszy, sama walnęłam w komciu rusycyzmem. :D Uwierz mi na słowo, ja wcale nie jestem wilkiem w ludzkiej skórze, co to krąży po internetach, czepiając się byle czego i pisząc zjadliwe komentarze. Potraktuj to jak ocenę/ analizę/ czy zwykłe zbetowanie tekstu. W dobrej wierze, takie tam.

      Pozdrawiam, Sempiternal

      Usuń
    2. Chciałam się odnieść szczegółowo do Twojego komentarza i zrobię to, ale nie dzisiaj, bo ómieram. Teraz tylko napiszę, że chyba się nie do końca zrozumiałyśmy - wcale nie uważam Cię za zUo, brońcie bogowie, nie trzeba też mnie pocieszać. ;) Tak jak napisałam, jestem wdzięczna za wypisanie nam tego, co tu nie zagrało, a to o hańbie itd. było po prostu żartobliwą wstawką. Nie jesteśmy wstrętnymi babami, które strzelają fochy i tupią nogami z byle powodu. I bardzo lubimy wilki. ;)
      Co do "stworzenia(e) - wiedziałam, że zwrócisz na to uwagę. Niestety, odkryłam tę literówkę, gdy było już za późno. ;D
      Do reszty, tak jak napisałam, odniosę się, jak znowu będę w stanie, a na razie pozdrawiam i życzę dobrej nocy.

      Usuń
    3. Chciałam się odnieść szczegółowo do Twojego komentarza i zrobię to, ale nie dzisiaj, bo ómieram. Teraz tylko napiszę, że chyba się nie do końca zrozumiałyśmy - wcale nie uważam Cię za zUo, brońcie bogowie, nie trzeba też mnie pocieszać. ;) Tak jak napisałam, jestem wdzięczna za wypisanie nam tego, co tu nie zagrało, a to o hańbie itd. było po prostu żartobliwą wstawką. Nie jesteśmy wstrętnymi babami, które strzelają fochy i tupią nogami z byle powodu. I bardzo lubimy wilki. ;)
      Co do "stworzenia(e) - wiedziałam, że zwrócisz na to uwagę. Niestety, odkryłam tę literówkę, gdy było już za późno. ;D
      Do reszty, tak jak napisałam, odniosę się, jak znowu będę w stanie, a na razie pozdrawiam i życzę dobrej nocy.

      Usuń
    4. Zdublował mi się komć, telefon mnie nienawidzi. :<

      Usuń
    5. Nie pierwszy i nie ostatni raz, Red xD. Przy okazji, chciałam się odnieść do tego znaku równości: będąc studentem stawiam różne znaki w dziwnych miejscach, mogło mi się tak zdarzyć w analizie. Nawet mi się przypomniała anegdota, że to studenci wymyślili "bo" ze względu na to, że "ponieważ" jest za długie.

      Usuń
    6. Btw, wystarczy wpisać "ciepać" w googlu, żeby wyskoczyło słowo, o które nam chodzi. Pierwszy wynik, słownik SJP.

      Usuń
  4. Kiedy następna analiza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest już napisana,muszę "tylko" ją sprawdzić, ale nie wiem, kiedy znajdę na to czas, bo następne trzy tygodnie mam kompletnie zawalone. Postaram się mimo wszystko ogarnąć to jak najszybciej, ale nic nie mogę obiecać. :(

      Usuń
    2. *spacja przed "muszę"

      Usuń
  5. Dziewczyny, zobaczyłybyście tego okropnego blogaska, którego znalazłam?
    alicja-kapelusznik-2czesc.blog.onet.pl
    Chciałam ciekawej kontynuacji Alicji w Krainie Czarów.. Skończyło się na tym, źe ryczałem w poduszkę ze śmiechu, bo to jest tak głupie :')

    OdpowiedzUsuń